Krystyna Szlenk
Spotkałem ciekawych ludzi
Krystyna Szlenk - fizyk [1939-2000]
W dniu rozpoczęcia Wojny Sześciodniowej [5 czerwca 1967 rok] rozpocząłem pracę [łatwo więc mi było zapamiętać kiedy] w Instytucie Tele i Radiotechniki na Ratuszowej w Warszawie w pracowni Wysokich Próżni u dr. Jerzego Wojciechowskiego. Jednym z trzech pracujących tam fizyków była Krystyna Szlenk i tak zaczęła się znajomość która trwała przez ponad 50 lat.
ITR w tamtych czasach to była wręcz pokazowa instytucja czasów komunizmu. Jak ktoś się spóźnił o minute to już trzeba było się w dyrekcji tłumaczyć ale jak się nie spóźnił a później przez cały dzień nic nie robił to nikt teg nie był w stanie zauważyć.
Praca w takich warunkach nie była przyjemna więc Krystyna przeniosła się do Instytutu Fizyki PAN który wtedy mieścił się na IV piętrze PRUDENTIALU na ulicy Zielnej.
Jak już się tam zadomowiła zaproponowała mi zmianę pracy właśnie do IF PAN.
Oczywiście z propozycji skorzystałem tym bardziej, że moje wynagrodzenie wzrosło z 1.600 zł do 3.000.
Krystyna w moich wspomnieniach
Prima Aprilis
Uwielbiam Prima Aprilis. Tyle można, prawie bezkarnie zrobić dowcipów znajomym i rodzinie. Już na miesiąc wcześniej przygotowuję sobie pomysł na ten wspaniały dzień pierwszego kwietnia. Jeszcze w czasach gdy pracowałem w Instytucie Fizyki na ulicy Zielnej przyszedłem do pracowni przed innymi i na drzwiach z półprzezroczystą szybą wywiesiłem napis: "Pracownia z powodu awarii wodociągu do odwołanie nieczynna". Kto tam słyszał żeby akurat jedną wielu pracowni zamykać bo wodociągi mają awarię! Drzwi oczywiście nie zamykałem na klucz czyli jeśli ktoś się by chociaż moment zastanowił to wiedziałby, że to dowcip.
Pierwsza przyszła Krystyna. Otworzyła drzwi, weszła położyła torebkę i idzie czytać co tam napisane. Cała Krystyna - najpierw działania odruchowe a dopiero później to co nowego pojawiło się w otoczeniu trzeba sprawdzić.
Uwielbiam Prima Aprilis. Tyle można, prawie bezkarnie zrobić dowcipów znajomym i rodzinie. Już na miesiąc wcześniej przygotowuję sobie pomysł na ten wspaniały dzień pierwszego kwietnia. Jeszcze w czasach gdy pracowałem w Instytucie Fizyki na ulicy Zielnej przyszedłem do pracowni przed innymi i na drzwiach z półprzezroczystą szybą wywiesiłem napis: "Pracownia z powodu awarii wodociągu do odwołanie nieczynna". Kto tam słyszał żeby akurat jedną wielu pracowni zamykać bo wodociągi mają awarię! Drzwi oczywiście nie zamykałem na klucz czyli jeśli ktoś się by chociaż moment zastanowił to wiedziałby, że to dowcip.
Pierwsza przyszła Krystyna. Otworzyła drzwi, weszła położyła torebkę i idzie czytać co tam napisane. Cała Krystyna - najpierw działania odruchowe a dopiero później to co nowego pojawiło się w otoczeniu trzeba sprawdzić.
Przeczytała, aha - to od kiedy ta awaria?
Zorientowała się po mojej minie.
Po prawie godzinie widzę, że przy drzwiach stoi Joanna - czyta, czyta i poszła gdzieś. Chyba tak około południa, telefon, głos Joanny -
Po prawie godzinie widzę, że przy drzwiach stoi Joanna - czyta, czyta i poszła gdzieś. Chyba tak około południa, telefon, głos Joanny -
To jesteście?
Okazało się, że Joanna poszła do sekretariatu i czekała aż ktoś wyjaśni o co chodzi ale że nikt nie wiedział co to za awaria to Joanna czekała. Nie obraziła się - miał poczucie humoru. Tak dobre, że nie na Prima Aprilis zrobiła takie przedstawienie, że nawet bez awarii pewnego dnia w Instytucie praca zamarła bo wszyscy opowiadali sobie co to też Joanna powiedziała.
A było to tak - Joanna była osobą bardzo delikatną, nie tylko nigdy nie klęła ale wyraźnie cierpiała jak ktoś w jej towarzystwie klął. Jak tylko taki jeden z drugim zorientowali się zaczęli specjalnie przy Joannie kląć. Po czym odwracali się do Joanny i mówili: "oj przepraszam cię, nie wiedziałem, że tu jesteś"
Trwało tak pewien czas aż któregoś razu jak słuchaczy było więcej po solidnej wiązance i tysiąc dwudziestych przeprosinach Joanna powiedział na cały głos:
"Czy wy mnie q-wa przestaniecie w końcu przepraszać?"
Dowcipnisie zamarli. Reszta wybuchnęła śmiechem - tego dnia wszyscy wszystkim w Instytucie opowiadali jak Joanna odgryzła się dokuczalskim.
Później przyznała się, że kilka dni przed lustrem ćwiczyła. Ale wyszło - nad podziw dobrze. Skończyło się dokuczanie Joannie.
Okazało się, że Joanna poszła do sekretariatu i czekała aż ktoś wyjaśni o co chodzi ale że nikt nie wiedział co to za awaria to Joanna czekała. Nie obraziła się - miał poczucie humoru. Tak dobre, że nie na Prima Aprilis zrobiła takie przedstawienie, że nawet bez awarii pewnego dnia w Instytucie praca zamarła bo wszyscy opowiadali sobie co to też Joanna powiedziała.
A było to tak - Joanna była osobą bardzo delikatną, nie tylko nigdy nie klęła ale wyraźnie cierpiała jak ktoś w jej towarzystwie klął. Jak tylko taki jeden z drugim zorientowali się zaczęli specjalnie przy Joannie kląć. Po czym odwracali się do Joanny i mówili: "oj przepraszam cię, nie wiedziałem, że tu jesteś"
Trwało tak pewien czas aż któregoś razu jak słuchaczy było więcej po solidnej wiązance i tysiąc dwudziestych przeprosinach Joanna powiedział na cały głos:
"Czy wy mnie q-wa przestaniecie w końcu przepraszać?"
Dowcipnisie zamarli. Reszta wybuchnęła śmiechem - tego dnia wszyscy wszystkim w Instytucie opowiadali jak Joanna odgryzła się dokuczalskim.
Później przyznała się, że kilka dni przed lustrem ćwiczyła. Ale wyszło - nad podziw dobrze. Skończyło się dokuczanie Joannie.
W tym samym roku wziąłem ślub więc taki awans był dla mnie solidnym "prezentem".
Niestety ale zamieszkanie z żoną po ślubie u moich rodziców rodziło dużo konfliktów i zaczęliśmy szukać mieszkania.
Z pomocą przyszła nam Krystyna - uruchomiła swoje znajomości na Sadybie i dzięki temu następne sześć lat zamieszkaliśmy z żoną w wynajętym pokoju na ulicy Bonifacego. Było to bardzo dobre rozwiązanie - spokojna dzielnica, życzliwi ludzie, o kilka kroków od Jeziorka Czerniakowskiego.
W 1974 roku połamałem nogę jadąc na motocyklu na ulicy Ząbkowskiej, tuż przy Bazarze Różyckiego. Po prostu nieużywane torowisko a więc nie konserwowane było pułapką - jak koła wskoczyły w rynnę szyn to kierownica przestała działać.
Szpital, gips od pięty do biodra - jednym słowem kaleka lecz to był dopiero początek problemów. Lekarze nie zalecili ćwiczeń tej nogi w gipsie więc po miesiącu gdy zdjęto gips to ja miałem same kości u tej nogi ale bez mięśni. Lekarze jakoś się kwapili z leczeniem czy też rehabilitację mojej nogi.
Wkroczyła tu Krystyna i załatwiła, wykorzystując swoje znajomości, dla mnie rehabilitacje tak, że już po miesiącu, co prawda o kulach ale już jeździłem do pracy w IF PAN. Powoli wracałem do zdrowia i już na wiosnę 1975 roku wyprowadziłem z garażu motocykl [MZ 250] i się nim przejechałem.