Żydzi - Stefan Jerzy Siudalski

 Statystyki
Przejdź do treści

Żydzi

Twórczość > Opowiadania

Żydzi

W przedwojennym słowniku pod hasłem Żyd można znaleźć prawie dwadzieścia pokrewnych określeń, w powojennym już tylko kilka.
Wychowałem się w tolerancyjnym domu. Nigdy nie mówiono u nas źle ani o Rosjanach, ani Ukraińcach, ani Niemcach ani o Żydach. Te narodowości pojawiały się w opowiadaniach rodziców ale zawsze z komentarzem, że źli ludzie są w każdym narodzie i dobrzy też.
Gdy byłem mały, tam w Rębkowie, babcia często opowiadała mi o jednym zdarzeniu jeszcze z czasów wojny, tej drugiej wojny. Opowiadała o żydowskim chłopcu co szedł przez rębkowskie pola i podszedł do babci
poprosił o chleb a babcia powiedziała, że nie ma. Chłopiec poszedł dalej lecz na odchodne powiedział: „Masz, tylko nie chcesz dać”.
Nie rozumiałem tej opowieści, nie rozumiałem jej wtedy, nie rozumiałem jej przez wiele lat. Nie rozumiałem dlaczego dla babci ta odpowiedź z przed lat „masz, tylko nie chcesz dać” ma tak duże i bolesne znaczenie.
Zrozumiałem po latach, wtedy gdy babci już nie żyła. Aby zrozumieć, musiałem najpierw wiedzieć co dla Żyda w czas okupacji znaczyła kromka chleba, musiałem wiedzieć, że babcia zanim wyszła na pole to gorący, upieczony chleb zostawiała w piecu i bywało tak, że nawet sama go nie jadła bo zanim wróciła z pola to dziadek Antoni potrafił ten chleb rozdać potrzebującym. Babcia nawet bardzo się nie złościła na dziadka, trzeba to trzeba wspomóc tych co nie mają i dlatego jak kamień nosiła to oskarżenie „masz, tylko nie chcesz dać”.
Lubię chodzić nad rzekę, najpierw nad Pałędź, później wzdłuż Wilgi aż do mojej alei lipowej. Taki „własny” kawałek świata
tylko czasami ktoś tam jeszcze pracuje na polu lub przyjedzie na ryby pustka i już. Spokojny kawałek ziemi.
Czasami staję w połowie drogi, tej polnej drogi do Pałędzi. Widać most, wieżę ciśnień w Rudzie, trochę zabudowań w Górkach i kawał Parceli. Tam przy moście w czas wojny z transportu uciekali Żydzi. Jedna z Żydówek wyskoczyła tak niefortunnie, że połamała nogi. Leżała przy torach. Ktoś jej podał wodę, ktoś inny zabrał jej ubranie bo już jej potrzebne nie będzie. Ukryć zdrowego Żyda trudno a Żydówkę z połamanymi nogami to jak przenieść, jak wezwać lekarza gdy każdy wyjazd był kontrolowany, jak ukrywać gdy nawet w razie niebezpieczeństwa uciec by nie mogła.
Przetrzymać nawet kilka osób przez 42 było jeszcze łatwo, już w 43 groziło śmiercią dla całej rodziny, zima 43/44 to już tylko w wybranych miejscach gdzie łatwo było o schowki można było kogoś przetrzymać i najlepiej daleko od wsi a blisko do lasu. Niemcy węszyli za partyzantami a znajdowali Żydów. To nie tylko odwaga decydowała o pomocy lub nie - to warunki decydowały czy łatwo było przetrzymać czy ryzyko było tak duże że tylko łut szczęścia dawał szansę.
Po latach tę co zabrała ubranie Żydówce ktoś w rzece utopił
chyba nawet na przypadek wyglądało.
Z tego samego miejsca, w pół drogi do Pałędzi widać dach domu w którym mieszkali Żydzi. Jak zaczęły się wywózki do getta to ten Żyd z rodziną uciekł do lasu
ziemiankę tam sobie zrobili ale las nie za duży i w zimę widać ślady i dym widać. Małe dzieci, jak tu je wykarmić? Komuś wziął krowę i zaprowadził do kryjówki ale krowy się nie schowa a ślady zdradziły gdzie ukradzioną krowę „złodzieje” poprowadzili.
Wezwano granatowych czy żandarmów
tego nie wiem - nie mieli trudności ze znalezieniem kryjówki. Ocalał tylko jeden chłopak, przez półtora roku ukrywał się w okolicy. Z parników ziemniaki zimą wybierał ale psy w nocy dokładnie wskazują gdzie obcy idzie. Dwa a nawet trzy kilometry słychać szczekanie i każdy wie ktoś po nocy chodzi.
Jak w lutym czterdziestego czwartego Niemcy całą wieś z dziećmi, z kobietami spalili to przetrzymanie nawet jednego Żyda stało się grą ze śmiercią. To nie było już nawet ryzyko, to była pewna śmierć dla tego co przechowywał i jego rodziny. Nawet jeśli Niemcy Żyda złapali daleko od wsi to za wszelką cenę starali się z niego wydobyć kto go ukrywał
bo przecież sam, pozostawiony sobie, bez wsparcia nie miał prawa przeżyć nawet miesiąca.
Ten chłopak co ocalał tak się poodmrażał, że żyć już nie chciał
sam poszedł do żandarmów.
 Patrzę w inną stronę z tego miejsca na pół drogi do Pałędzi
stoi we wsi jeszcze dom gdzie mieszkali bracia. Jeden był w Granatowej Policji a drugi w partyzantce. Ten w granatowej uwierzył, że Niemcy zapewnią mu bezkarność. Widzieli go ludzie i przy rozstrzeliwaniu Żydów za stodołami w Garwolinie i w wielu innych miejscach chluby to ani rodzinie ani Polakom nie przynosił.
Zmienił się, zmienił się zupełnie jak mu Niemcy z Łaskarzewa brata ubili ale już cofnąć tego co zrobił wcześniej nie można było. Starał się, ludzi ostrzegał, wyciągał nawet aresztowanych ale lista tych których miał na sumieniu zbyt długa była.
Po wojnie osądzony i skazany na śmierć miał być stracony w więzieniu w Siedlcach. Czy wyrok wykonano? Jest bardzo prawdopodobne, że tym skazanym na śmierć ówczesne władze proponowały zmazanie „hańby” w Korei - „na ochotnika”. Jest prawdopodobne, że nawet wysłał list stamtąd.

Nad Pałędzią, w wysokich drzewach jastrząb ma gniazdo. Tak ukrył, że nie mogę go od kilku lat wypatrzyć. Pójdę tą polna drogą z dobrą lornetką
może się uda tym razem?
SJS

Pałędź.

Stare drzewo pokrzywione - mgła
Pasemkami, wstążeczkami - szła
Mokrą łąką, nad strumieniem - szum
Na kamieniach przemoczonych - plum.
 Ryba w wodzie się przemknęła - patrz
 Słońce niebo rozjaśniło - brzask
 Ponad lasem, ponad łąką - szum
 Przebudzonych ptaków w krzakach - tłum.

Antysemici

Jak są Żydzi to i muszą być antysemici. Powiem więcej, bez Żydów chyba by nie było antysemitów. Chociaż to nie jest takie pewne ponieważ antysemityzm ponoć może całkiem dobrze się mieć bez Żydów.
W Polsce mieszka około 10-18 tysięcy Żydów i około 1,5 miliona na tyle zasymilowanych Żydów, że bardziej tradycjami, sposobem bycia czy nawet religią są bliżej polskiej katolickiej większości niż swoich korzeni. Jedni traktują swoje pochodzenie jako ciekawostkę, inni skrywają to nawet przed rodziną a są i tacy którzy siedząc okrakiem między jedną a drugą kulturą nie wiedzą co ze sobą zrobić, ani tu ani tam.
Być może że antysemityzm to jest rodzaj choroby, być może jest sygnałem kompleksów lub nawet próbą ucieczki od swoich przodków niemniej, jak by nie było, antysemici są upierdliwi. Są tak upierdliwi, że jak się taki trafi w towarzystwie to i całe spotkanie potrafi zepsuć. Ledwie ktoś powie o koniu a tu antysemitach zaczyna o Żydach, o Piłsudskimi
o Żydach, o polityce no to mamy godzinny wykład o Żydach.
Co jest?
Jakiś przycisk mają co naciśnięty włącza gadanie o Żydach czy co?
Jeszcze pół biedy jak taki napaleniec w swoim domu snuje swoje teorie ale w gościach?
Mam takiego jednego znajomego co wszem i wobec ogłaszał tym co chcieli i tym co nie chcieli co on na temat Żydów ma do powiedzenia. Nieszczęście z nim to polegało na tym, że często przychodził do mnie, także wtedy gdy miałem gości. Jeśli nie daj boże trafił się jakiś temat z którego można by przejść na temat Żydów to spotkanie zamieniało się w sabat czarownic a dokładnie to jednej czarownicy. Różni ludzie do mnie przyjeżdżają ale tacy co by im odpowiadało słuchanie antysemickich opowieści to raczej wśród nich nie uświadczysz więc ten wojujący antysemita stanowił problem. Żadne delikatne uwagi ani złośliwe komentarze nie powstrzymywały tego znajomego przed kolejnymi „występami”.
Co tu wymyślić?
W końcu wpadłem na pomysł. Jak pszczoły napadną na słabszy rój to najskuteczniejszym ratunkiem dla tych napadniętych jest otwarcie ula który rabuje i wsypanie mu do gniazd trocin. Zagrożenie własnego ula skutecznie i prawie natychmiast przerywa rabunek! Taką metodę postanowiłem zastosować w przypadku tego antysemity.
Przy kolejnym spotkaniu, jak byliśmy tylko we własnym gronie, mówię do niego:
„Wiesz, pamiętasz jak u mnie na działce było tak dużo ludzi to powiedziałem, że wśród nas jest Żyd i żeby zgadli kto”
„I co i co?”
„A wiesz, mnie samego to zdziwiło ale wszyscy wskazali na ciebie”
Jak by piorun strzelił w tego mojego rozmówcę, do lusterka, od lusterka, biega i pokazuje, że niemożliwe bo przecież nie taki nos, nie takie uszy, a i podbródek nie taki. Biega i przekonuje mnie i chyba też siebie, że on niepodobny nic a nic.
Tak to dziwnie wyglądało, że
jego żona co nie słyszała naszej rozmowy przyszła bo myślała że go coś ugryzło. Takie podskoki, takie wykrzywianie się do lustra i to bieganie wyglądało to wszystko i dziwnie i śmiesznie.

Poskutkowało? Poskutkowało i to tak skutecznie, że przez kilka lat był spokój. Warto od pszczół się uczyć mądre to stworzenia i zmyślne.
Tak się złożyło w moim życiu, że mieszkałem w wielu miejscowościach, chodziłem do wielu szkół i z każdego miejsca mam znajomych z którymi utrzymuję kontakty. Różni to ludzie, z różnych środowisk i z odmiennym drogami życia. Ot po prostu nasze losy się kiedyś splotły i już tak zostało.
Z jednym z moich kolegów z czasów dzieciństwa nie widziałem się dobre kilkanaście a może więcej lat. Jeździł po świecie, imał się różnych zajęć ale okazało się że wszędzie dobrze ale w domu najlepiej i tu można przy odrobinie szczęścia robić dobre interesy. Porządny z niego chłop chociaż po tych wędrówkach bywał czasami bardzo nerwowy.
Tak los sprawił, że mieliśmy niedawno razem do przejechania dobre tysiąc kilometrów. Wiele godzin było więc na rozmowy. Rozmawiać to rozmawiać ale przez tyle godzin słuchać narzekania na Żydów to trochę kłopotliwe i nawet niesmaczne.
Tak po pokonaniu większości zaplanowanej trasy zatrzymaliśmy się w restauracji na posiłek. Jeszcze nie przynieśli zamówionego obiadu a już musiałem wysłuchać kolejnej porcji narzekań na Żydów aż w końcu nie zdzierżyłem.
„Czemu ty tak na swoich gadasz, przecież ja wiem, że ty nie krzyżyk nosisz tylko Gwiazdę Dawida?
Czy ty widziałeś przez te lata co się znamy abym traktował gorzej ludzi innej rasy, pochodzenia, wyznania czy narodowości?”
Zdębiał - ale natychmiast wypalił:
„A bo mi babcia dała”
„No to znaczy, że jesteś Żydem tylko po co na swoich gadasz?”
I co?
Straciłem kolegę?
Nie, jak by nożem uciął te jego narzekania na Żydów nie tylko do mnie a na jego biurku od tamtego wyjazdu stoi duża figurka pejsatego Żyda.   10.2004 SJS

Pianista

"Wiesz Stefan, ja ostatni raz to tak płakałem w wojnę. byłem tak strasznie głodny, wiele dni uciekaliśmy przed Niemcami i zobaczyłem rosyjskiego żołnierza co siedział przy drodze i jadł. On podzielił się ze mną jedzeniem" - tak powiedział Stary Żyd zaraz po zakończeniu filmu "Pianista". Spojrzałem na jego synów - jeden wyglądał jakby spał, miał zamknięte oczy a drugi przykrył się kurtką i płakał.
"To w okupację nie był Pan w Polsce?"
„Nie, we wrześniu 39 roku podczas bombardowania zginął mój ojciec, tak wielu ich wtedy leżało przykrytych po prostu gazetami. W październiku to ja i wielu komunizujących kolegów przeszło na tereny zajęte przez Armię Radziecką. Szliśmy do komunistycznego raju ale już po miesiącu nawet ci najbardziej ideowi jakoś nie bardzo mogli uwierzyć, że to co tam zastali ma cokolwiek wspólnego z rajem. Po kilku miesiącach to większość chciała wracać do strefy niemieckiej ale ponieważ tam wszystko było "za bumagą" to ich zebrano, specjalny pociąg nawet podstawiono tylko że lokomotywa była nie z tej strony - na Sybir ich jako podejrzanych wywieziono, niektórzy nawet przeżyli.”
Znam te przykre konfrontacje z rzeczywistością marzeń komunistów i komunizujących. Mój wujek też tak wybrał się do "swoich" miał jednak tyle sprytu, że nie zgłaszał nikomu chęci powrotu tylko czekał jak Bug zamarznie i na piechotę doszedł w rodzinne strony gdzie wcześnie głosił wyższość modelu ustroju radzieckiego nad tym naszym przedwojennym. No cóż - cena naiwności bywa wysoka.
"Czy to prawda, że było tak strasznie jak pokazano na tym filmie?" zapytał Stary Żyd.
Było o wiele gorzej, gdyby pokazali jak było nie dałoby się oglądać.
"Oj, zrobiłeś nam wielką rzecz, że zabrałeś nas na ten film. Ty jesteś taki inny niż Polacy."
To nieprawda, większość Polaków jest taka jak ja a tylko nieliczni lecz hałaśliwi są antysemitami.
Dziwny ten Stary Żyd - ma tyle żalu do Polaków a jak na początku filmu "Pianista" pokazali sfilmowaną przedwojenną Warszawę to aż jęknął, prawie wstał i ja już wiedziałem - on był znów w tamtych miejscach i w tamtym czasie tej starej Warszawy. On już nie siedział w kinie, on był "tam" gdzie tramwaje, ulice, szyldy nawet policjant z czapką z takim długim daszkiem, tam gdzie była jego młodość. Może nawet ulicą szedł ktoś znajomy?
SJS

Po latach...

Miałem rodzinę pod Żelechowem
powiedział Stary Żyd który po prawie sześćdziesięciu latach przyjechał z Izraela z synami do Warszawy, do miasta swojego dzieciństwa. Jerzy który zaprosił Starego Żyda do Polski nie żył już od kilku lat. Stary Żyd mógł skorzystać z zaproszenia dopiero w sześć lat po tym jak poznał Jerzego.
 Kto to był Jerzy?
Jerzy był z wykształcenia i zamiłowania pszczelarzem. Jerzy jeździł po całym Świecie. Jeździł na konferencje pszczelarskie. Był także na konferencji pszczelarskiej w Izraelu i zawieziono go do kibucu, do kibucu w którym pszczołami zajmował się Stary Żyd z Polski.
Jerzy umarł na hemofilię. Młody był, chciał żyć, chciał być przydatny, garnął się do ludzi i do wiedzy i do Świata. Jerzy od dzieciństwa był chory na hemofilię.
To na hemofilię się umiera?
Czasami tak. Są różne rodzaje hemofilii
Jerzy był chory na tę najgroźniejszą odmianę. Byle skaleczenie mogło się skończyć śmiercią. Te zewnętrzne krwotoki jeszcze można było łatwo opanować, gorzej jeśli wystąpił krwotok wewnętrzny. Bez szybkiej, fachowej pomocy Jerzemu groziła śmierć.
Jerzy mógł jeszcze żyć wiele lat lecz cały ciąg pojedynczych wydarzeń z których każde gdyby wystąpiło osobno nie byłoby groźne
doprowadził do śmierci Jerzego.
Jerzego już nie było na tym świecie gdy Stary Żyd wybrał się do Polski. Wypadło więc na mnie aby zająć się chociaż kilka dni gośćmi z Izraela. Dziwny ten Stary Żyd. Przyjechał do Polski z bagażem, jak się wydawało, samych złych wspomnień. Cała jego rodzina tu zginęła podczas wojny. Ojciec to już we wrześniu 1939 roku zginął podczas bombardowania Warszawy. Matka, dwie siostry nawet nie wiadomo gdzie i jak zginęły.
„Wiesz Stefan
miałem rodzinę pod Żelechowem, przypomniał sobie Stary Żyd. Przyjechał kiedyś do nas do Warszawy mój kuzyn, w moim wieku. Chodził w okularach i nie rozstawał się z teczką.
Czy ty źle widzisz? - spytał kuzyna.
„Nie”
”To po co ci okulary które mają tylko zwykłe szkła?”
„A bo ja tak poważniej wyglądam.”
„A co masz w teczce?”
„A nic.”
„To po co z nią chodzisz?”
„A bo ja tak poważniej wyglądam”
Ja też do nich jeździłem na wakacje
powiedział Stary Żyd. Młyn mieli w Zwoli pod Żelechowem. W balii jako dziecko pływałem przed zaporą - możesz nas tam zawieźć?
Czemu nie
to przecież prawie po drodze do Puław.
Jedziemy do Zwoli.
„Gdzie tu jest młyn”
pytam ludzi którzy na polu coś sprawdzają.
„Gdzie był młyn? A tam po drugiej stronie drogi do Żelechowa - fundamenty jeszcze widać.”
Rzeczywiści, ledwie ślady po zaporze, fundamenty po młynie i w wodzie leży koło młyńskie
ruina. Mały to był młyn bo i Wilga w tamtym miejscu bardziej strumień który można przeskoczyć przypomina niż rzekę.
Chodzimy, oglądamy - po drugiej stronie rzeczki, na łąkach chodzi starszy człowiek. Idę do niego.
„Czy wie Pań coś o losach Zajdenworenów i Nirenbergów którzy tu w tym młynie przed wojną mieszkali?”
„A tak, pamiętam Szyję i dziewczyny. Dziewczyny to tu na łąkach w stogach się ukrywały jak Getto zlikwidowano.”
„Przeżyły?”
„Tak, dwie dziewczyny przeżyły i chyba dwóch chłopaków”
„ Z Zajdenworenów czy Nirenbergów?”
„Z Nirenbergów. Więcej się Pan dowie u Eugeniusza Miki w Ryczyskach bo on odkupił ten młyn po wojnie od tych co przeżyli”
„To ten młyn przetrwał wojnę?”
„Tak, dopiero za komuny domiarami go zniszczono”
Czy to możliwe aby czworo przeżyło okupację i wojnę z rodziny Starego Żyda? Nie wiedział o tym, przez tyle lat sądził, że z licznej jego rodziny przeżył tylko on.
Jedziemy dwa kilometry dalej do Ryczysk. Wchodzimy na podwórko. Pytam o Eugeniusza M.„Dziadek dziesięć minut temu pojechał do lekarza do Garwolina. Prosimy do mieszkania. W czym możemy pomóc?”
„Szukamy informacji o dzieciach Nirenbergów które ponoć przeżyły wojnę”
„A tak, dziadek po wojnie do spółki z kilkoma tu ze wsi złożyli się i odkupili od nich młyn ale więcej na ten temat to powie dziadek. Wiadomo, że po sprzedaniu młyna Nirenbergowie zamieszkali w Żelechowie. Chyba jedna dziewczyna to nawet brała ślub w kościele ale prawdopodobnie część z nich wyjechała do Francji”
„ Nie do Izraela?”
„Nie wiemy
dziadek może więcej będzie wiedział”
Jedziemy do Żelechowa. Może jeszcze tam mieszka ta która brała ślub w kościele?
U organisty zamknięte i nie wiadomo kiedy będzie. Pytamy ludzi, chętnie odpowiadają, starają się być pomocni i kierują do kolejnych osób które mogą coś wiedzieć. Powoli wchodzimy w koszmar okupacji i wojny, w czas likwidacji Getta ale i w czas gdy weszli Sowieci
złe czasy.
Okazuje się, że w Żelechowie działa kółko historyczne. Sympatyczne Panie starają się pomóc. Od nich dowiaduję się, że w okolicy Żelechowa ocalało wielu Żydów. Kierują nas do nauczycielki która wie z nich najwięcej na temat wydarzeń związanych z Żydami. Pytam jeszcze na odchodne gdzie się Żydzi ukrywali, u kogo?
„A tego nie powiemy”
„Dlaczego?”
Pytam o losy tej Żydówki co po wojnie brała ślub w kościele. Ktoś kieruje do starszej Pani
może to ona. Nazwisko inne ale to przecież po mężu. Wiek by się zgadzał ale przecież nie pójdę i nie zapytam: „Czy Pani jest Żydówką?” Jak sprawdzić i nie urazić ludzi poruszając przeszłość?
W końcu przyszedł mi pomysł - przecież wystarczy zapytać czy pochodzi z tych okolic czy nie?
„Z pod Stanisławowa” - a więc to nie jest stryjeczna siostra Starego Żyda.
Po kilku dniach dzwonię do Ryczysk do Pana Eugeniusza czyli tego który odkupił młyn. Notuję imiona Żydów wpisanych do aktu sprzedaży młyna. Dzwonię do Starego Żyda który właśnie po zwiedzeniu Puław, Kazimierza, Lublina i Krakowa pakuje się do drogi powrotnej
do Izraela. Stary Żyd zapisuje te dane ale raczej proforma bo nie wierzy, że doprowadzą one do odnalezienia kogokolwiek z jego rodziny.
Po tygodniu od ich wyjazdu otrzymuję przez internet list z Izraela od syna Starego Żyda:
„U nas wielki dzień. Myśleliśmy, że jesteśmy sami na Świecie a my mamy liczną rodzinę...”
Po prawie sześćdziesięciu latach odnaleźli troje z czwórki która przeżyła dzieci Nirenbergów. Dzieci?
Starsi ludzie którzy doczekali się nie tylko dzieci ale i wnuków.
Po prawie roku jedenaścioro z tej rodziny spotkało się w Izraelu.
U nas wielki dzień. Myśleliśmy, że jesteśmy sami na Świecie a my mamy liczną rodzinę...”
SJS
5 sierpień 2004 roku

Okno
Wiesz Stefan - mówił Stary Żyd co do Polski po sześćdziesięciu latach przyjechał wraz synami - ja tak bardzo bym chciał wejść do tego domu na Grzybowskiej 35. Jak by było możliwe to ja tylko przez okno chciałbym popatrzeć - jak by pozwolili.
Pojechaliśmy na Grzybowską. Numer 35 to szklany gmach i nawet nie wiadomo czy stoi na miejscu tamtego domu. Nie wejdziemy bo nie ma tamtego okna. Niema tamtego podwórka i pewnie już bardzo niewielu pamięta dom na Grzybowskiej 35. Stary Żyd pamiętał - przez sześćdziesiąt trzy lata pamiętał.
A w jakim języku mówiono u was w domu? - zapytałem.
Rodzice to jak nie chcieli byśmy wiedzieli o czym mówią to mówili w jidisz ale siostry to one nawet nie chciały uczyć się jidisz, one były Polkami!
Zginęły jednak jako żydówki. Nawet nie wiadomo gdzie i kiedy i okna też niema.
-----------------
 Wielu ludzi ucieka z miast i kupują, budują, remontują domy daleko od miast. Jechałem z takim co chciał odtworzyć pałac. Długo z Warszawy jechaliśmy do tego jego wybranego miejsca. Wyjechaliśmy wcześnie rano. Kilka godzin samochodem aż dojechaliśmy. Patrzę a to prawie całkowita ruina. Tyle, że mury stoją, resztki dachów, resztki parku. Porywać się na taką odbudowę - miejscowi wszystko co można było ukraść już dawno ukradli.
Jak tylko podjechaliśmy podeszło do nas dwóch wczorajszych z kijami co to im za wędki służyły. Dlaczego wczorajszych? Bo nie było jeszcze południa a oni byli już na dobrym gazie. Nawet przychylni do nas byli i wylewni. Ojciec z synem, dwa nieroby. Synek wskazał na otwór na piętrze pałacu który był kiedyś oknem i powiedział:
"Tam było nasze mieszkanie"
Jak to - to ten pałac przetrwał wojnę? Synek wyglądał przecież na zdecydowanie powojennego mimo zniszczeń jakie dokonał tani alkohol w jego wyglądzie.
Okazało się, że pałac w dobrym stanie przetrwał wojnę. Szkołę tam urządzono i mieszkania dla nauczycieli i sprzątaczki też tam wygospodarowano. Tak dobrze gospodarowano w tym pałacu, że w latach dziewięćdziesiątych był kompletna ruiną!
Nie ma to kary na takich?
-------------------
  Przyjechał z Kanady Pan S. Starszy pan ze szlachty tej przedwojennej co to przeżyli Niemca a Kacapa to woleli już nie pytać czy im pozwoli żyć. Zaprosili go na działkę na wieś moi znajomi i poprosili czy jak jadę do siebie na działkę to nie mógłbym Pana Ś. podwieźć.
Dobrze - dlaczego by nie.
Jedziemy z Warszawy dęblińska szosą.
"Czy moglibyśmy zajechać do Sobień Jezior? - pyta Pan Ś?
Dobrze - wjeżdżamy na rynek.
"Tu w okupację byłem. W sąsiedniej miejscowości jest pałac. Był on własnością mojej ciotki - Jezierskiej. Do Sobień bardzo często przyjeżdżałem. To zaledwie trzy kilometry od pałacu. Tu było getto. Wyjątkowo okrutni żandarmi niemieccy tu byli"
"Czy możemy pojechać do pałacu? Jak tam byłem w latach sześćdziesiątych to popadał w ruinę"
Jedziemy do pałacu, do Sobień Szlacheckich - pałac jest i to w doskonałym stanie, odrestaurowany, zadbany i ogród też. Nowy gospodarz jak się dowiedział kto przyjechał chętnie oprowadził po salach. Pokazał zdjęcia przed remontem a po to już mogliśmy sami zobaczyć naocznie. Nie wszystko wróciło do pierwotnego kształtu i sala balowa miała za sufit strop pierwszego pietra - połączono piętra w tej części pałacu. Pan Ś. jak podchodziliśmy do pałacu pokazał okno pokoju w którym mieszkał za okupacji. To okno nadal było tylko nie było pokoju za tym oknem, tam była przestrzeń nad salą balową. Pan Ś. bardzo chciał wejść do pałacu, do tego pokoju i wyjrzeć przez okno. Musiałem tłumaczyć, że okno jest ale pokoju to już nie ma - nie bardzo to do niego docierało - przecież okno jest.
Czy ja jeśli dożyję późnego wieku też będę szukał swojego okna?
Tylko gdzie jest moje okno?
Czy każdy ma swoje okno?
Nie wiem.
SJS

To samo miejsce, to samo okno tyle, że po 80 latach.

Wróć do spisu treści