Spotkania
Spotkania, przygody, dziwności tego Świata
Kot lewo - prawo
Grażyna miała kota, cętkowanego dużego kocura.
Co może robić kot na siódmym piętrze w bloku?
Kot może leżeć całymi godzinami w fotelu a jak mu się znudzi może przenieść swoje futro na kanapę. A jak i tam mu się znudzi? A to może wyjść na balkon a jak i tam mu się znudzi to może z balkonu skoczyć na parapet okna w kuchni.
Na wysokości siódmego pietra?
Jak kot sprytny to czemu nie?
Jednego razu kot miał mniej sprytu i skok na parapet się nie udał. Kot spadł z siódmego piętra. Niedobrze, szkoda kota - ale trzeba chociaż pójść kota posprzątać.
Okazało się, że kot żyje tylko jest poturbowany. Więc z kotem Grażyna pojechała do weterynarza. Zrobili tam kotu prześwietlenie - wyszło, że kot jest cały tylko staw trzeba nastawić bo wyskoczył. Kotu podano środek nasenny i weterynarz próbuje nastawić staw a kot się drze wniebogłosy. To jeszcze silniejszą dawkę usypiającą dano kotu - kolejna próba i znów to samo - kot się drze wniebogłosy.
Co tu robić?
Całe szczęście że te kocie wrzaski zwabiły innego weterynarza - ten wziął w ręce prześwietlenie, przekręcił je lewo - prawo, popatrzył: "Nie tą nogę nastawiacie" powiedział i poszedł.
SJS
Wywiadówka
To było w czasach gdy Joanna chodziła do szkoły podstawowej. Przez kilka lat tak wypadało, że na wywiadówki chodziła jej mama lecz w końcu się zbuntowała - mama nie Joanna - i zapowiedziała, że na najbliższą wywiadówkę to ma iść ojciec - i już.
Joanna uznała, że w takiej sytuacji lepiej ojca przygotować do tego co usłyszy na zebraniu i już na kilka dni przed wywiadówką Krzyś usłyszał, że:
"To jest najgorsza klasa w szkole",
"Nauczycielka sobie zupełnie nie radzi z nami" - zapowiadało się wiec nieźle.
W tak wyposażoną wiedzę Krzyś poszedł na wywiadówkę, trochę się spóźnił, zebranie już trwało ale akurat gdy siadł usłyszał jak wychowawczyni mówi:
"To jest najgorsza klasa w tej szkole. Ja sobie zupełnie z nimi nie radzę"
Krzyś nie wytrzymał i poradził wychowawczyni aby zrezygnowała z pracy jako nauczycielka jeśli nie radzi z dziećmi w klasie.
Rodzice gdy zobaczyli jak odważnie Krzyś sobie poczyna z wychowawczynią też naskoczyli na nią. Ta zorientowała się, że może być niedobrze jeśli temat będzie rozwijany zaczęła rozdawać kartki z ocenami uczniów. Rozdawała, rozdawała aż wszystkie rozdała ale Krzyś nie dostał ocen Joanny.
"A gdzie oceny Joanny?" - zapytał.
"A jakiej Joanny?"
"Joanny Kar....."
A tooo nieeee w teeej klasie - z wyraźną ulgą prawie wykrzyczała wychowawczyni.
SJS
Sanatorium -za oknem
Kolejny pobyt w szpitalu i kolejny pobyt w sanatorium - a za oknem:
Kasztany nadmiar owoców zrzucały na ziemie. Spieszyły się aby nie zabrakło soków dla tych którym już czas było pęcznieć i dojrzewać. Małe kasztanki które spadły na chodnik rozdeptywane tworzyły rude plamy zupełnie takie jak by coś zardzewiałego pozostawiło swój ślad. Na trawnikach, na każdym jeszcze nie pokrytym betonem czy asfaltem kawałku ziemi leżało mnóstwo zadowolonych z siebie miniaturek dużych kolczastych kasztanów. Odrzucone przez drzewa po to aby tym co zostaną zapewnić odpowiednie kształty długo jeszcze powoli kurcząc się i więdnąc przypominały o mądrości drzew które muszą przetrwać.
Ten sam los co kasztany spotkał w to lato drzewa morwowe. Nadmiar wilgoci wiosną dał o wiele więcej owoców niż mogły te drzewa później wykarmić. Cieszyły się z tego ptaki gdyż nawet te bojaźliwe które zwykle bały się zapuszczać za pokarmem w gąszcz gałęzi morwowych mogły z łatwością z ziemi zbierać słodkie, soczyste owoce morwy.
Dzieci z krzykiem wyroiły się wczesnym przedpołudniem na drzewach w ogrodzie znak że zaczęły się wakacje. Ile z nich odkrywało po raz pierwszy urok patrzenia na innych z góry?
To przecież takie proste, czym wyżej na drzewie tym mniejsza konkurencja. Jeden z chłopców ma łuk i jego prymitywne strzały przelatują ponad wierzchołki oblepionych przez rówieśników drzew. Tym samym zmienia się hierarchia ważności- czubek drzewa nie jest już taki bezpieczny. Trzeba więc zejść z wysokości i potarmosić tego z łukiem niech sobie za dużo nie wyobraża.
Łuk to dziwny wynalazek ludzkości do którego kształtu i zasady działania ludzie dochodzili niezależnie bez względu na kontynent. Mieli go przecież nawet w użyciu Indianie gdy konkwistadorzy odkryli nowy ląd. Dzida, oszczep, proca, łuk ogrodzenie tak jak tysiące lat temu i dziś dzieci w trakcie zabawy powtarzają bezwiednie rytuał przodków którzy przetrwali, bo przecież jeśli my dziś żyjemy to znaczy - nasi przodkowie musieli odpowiednio długo przeżyć w każdym z poprzednich pokoleń aby doczekać się potomków. W każdym z pokoleń - a więc także wtedy gdy schronieniem i obroną przed dzikimi zwierzętami były gałęzie w konarach drzew, także wtedy gdy bezpieczeństwo mogły zwiększyć obłamane gałęzie drzew ułożone w zamknięty krąg.
Krzyki w ogrodzie za oknem wyraźnie zmniejszyły się widać dzieci zmieniły zainteresowania. Stare koce rozpostarte na patykach utworzyły teraz namiot. Zupełnie nowe możliwości - zamiast rozszerzać swój mały świat poza granice ogrodu można go ograniczyć do przestrzeni przykrytej derką i czerpać radość z odcięcia się od reszty i tak przecież małego świata. Jakie to pierwotne doświadczenia tej części ludzkości która przetrwała pozostawiły w podświadomości kolejnych pokoleń ten rodzaj radości - jaskinia czy namiot a może i jedno i drugie?
Ciekawe że nigdy w przeszłości nie widziałem aby dzieci kopały doły w ziemi aby tam się bawić czy chować a więc może w zamierzchłych czasach ci którzy w ten sposób szukali schronienia nie przetrwali i nie wychowali swoich potomków? Może dlatego w większości religii świat zmarłych umieszczany jest jako przestroga pod ziemią?
SJS Inowrocław Sanatorium
Szpital - samobójczyni
Młodą dziewczynę przywieźli na oddział, ledwo odratowali. Siadłem z nią na korytarzu i pytam:
„Nie wstyd ci?”
„Ciężko mi było żyć.”
„Ciężko mówisz? Jak myślisz czy nieporównywalnie ciężej było żyć ludziom dwa - trzy tysiące lat temu?”
„O - na pewno gorzej im się żyło niż nam teraz.”
Otaczała ich przyroda i zjawiska których w większości nie rozumieli i zrozumieć nie mogli. Trzęsienia ziemi, powodzie, pożary lasów, dzika zwierzyna, choroby - tylko niewielki wpływ mieli tamci ludzie na tamte kataklizmy. „Prawda?”
„Tak"
„Czy twoi przodkowie żyli 100 lat temu?"
„Tak.”
„A 500?"
„Chyba też - na pewno tak.”
„A 4000 lat temu?”
"Wygląda na to że taak.”
"A wiesz, że jeśli którykolwiek z twoich przodków popełniłby samobójstwo w tak młodym wieku jak ty to by cię dziś na świecie nie było!"
"Chyba rzeczywiście - tak."
"To nie wolno ci zabierać życia twoim którzy mają żyć za kilkaset lat czy kilka tysięcy.”
„Głupio mi.”
Szpital po raz kolejny 2003-02-15
Byłem - dziewięć dni temu trochę zżółkłem, poszedłem do lekarza, no to zrobimy badania ale ponieważ u nas z laboratorium już odwieźli próbki do pojedzie Pan do szpitala kolejowego w Międzylesiu. Pojechałem, lekarz popatrzył, kazał pobrać krew i mówi proszę poczekać godzinę. Czekam, godzinę, półtorej - przychodzi i mówi do recepcjonistki żeby wypisała mi przyjęcie do szpitala.
"Panie doktorze ja nie mam ani pidżamy ani niczego ja tylko na badania przyjechałem."
"Damy Panu wszystko."
"To może ja za godzinę przyjadę?"
"Dobrze ale nie później."
Załadowali do łóżka, następnego dnia a przyjęli mnie tak około 15.00 - wzywają mnie na gastroskopie. Miałem siedem lat temu gastroskopie i jeszcze dziś mi się po nocach śni a robili mi tylko przez 10 minut.
Oj - niedobrze, jak tu się wykręcić?
ale nie dali mi czasu do namysłu i głupiego Jasia dostałem i na stół. Półtorej godziny grzebali we mnie, widziałem to jak zmieniali narzędzia, piłę uruchamiali, koszykiem w końcu wyciągnęli dwa kamienie z moich dróg żółciowych. Jeden miał 8 mm i na pewno był tam od 15 lat co najmniej czyli w czasie tej operacji siedem lat temu nie sprawdzili jak trzeba wszystkich kanałów a jest ich chyba dwa czyli przez te wszystkie lata męczyłem się bo ktoś czegoś nie dopatrzył.
No dobrze, przywieźli na salę - rodzina przyszła a testamentu to ja jeszcze nie napisałem. Siedzą przy mnie, a mnie zaczyna trząść, przylecieli lekarze, a ciśnienie 80/40 i tak jakoś wygląda że mogę zejść. Widać jeszcze nie był czas na mnie, bo po dziewięciu dniach i pięciu kilogramach mniej jestem znów w domu.
Po raz kolejny się udało!
U wróżki
Małżeństwo Marysi było wzorcowe. Mąż potrafił gotować, piec ciasta, sprzątał bez protestów, sam robił pawlacze, śmieci wynosił, dobrze zarabiał, dobrym samochodem jeździł - to nie bajka? Nie.
Wczasach gdy ja w Instytucie Fizyki na stanowisku kierowniczym zarabiałem miesięcznie równowartość 20$ on wyjeżdżając do pracy "na zachód" zarabiał prawie sto razy więcej. Moja ślubna koleżanka często porównywała mnie z nim i zawsze wypadałem albo źle albo bardzo źle. Niedobrze mieć taki ideał po sąsiedzku i już.
I tak mijały lata aż któregoś dnia z płaczem przyszła do nas najmłodsza latorośl sąsiadów z wiadomością, że Tata odchodzi od Mamy. Grom z jasnego nieba - nic ale to nic nie wskazywało na możliwość takiego rozwoju wydarzeń. Oczywiście nie omieszkałem zapytać swojej ślubnej czy aby na pewno powinienem we wszystkim brać przykład z sąsiada. Odpowiedź była natychmiastowa - nie, lepiej nie.
Przyszła i Marysia - zapłakana - nic z tego nie rozumiała. Byli już wiele lat po ślubie i nic ale to nic nie wskazywało na pojawienie się w życiu męża innej pani. Przez tydzień Marysia płakała i zastanawiała się co naprawdę się wydarzyło i co będzie dalej. Może byłam kiepska w łóżku? - zastanawiała się głośno.
"A to ty tego nie wiesz?"
"Nie - bo nigdy z nikim oprócz męża nie byłam".
Po tygodniu Marysia przyszła do mnie i mówi:
"Stefan - jedź ze mną do wróżki"
"A po co?"
"Niech mi powie czy mąż wróci do mnie czy nie."
"A to przecież ona go nie zna a ty tyle lat z nim byłaś to myślisz że wróżka będzie lepiej wiedziała niż ty?"
"Choć ze mną bo ja sama trochę się boję."
"A będę mógł z tobą do niej wejść?"
"Tak"
To przeważyło - ciekawość świata bywa kosztowna jak mawia Mietek.
Pojechaliśmy na drugi koniec Warszawy. Blokowisko, szare, smutne - któreś tam piętro, kolejka - a co? do wróżki też kolejka. Takie czasy. Czekamy, czekamy aż przyszła i na nas w końcu kolej. Drzwi się otworzyły, zobaczyłem w kącie trochę grubawą, niewielkiego wzrostu kobietę w średnim wieku. Jeszcze nie zamknęliśmy za sobą drzwi a ta wszystkowiedząca wyciągnęła krzywy paluch w kierunku Marysi i mówi:
"A od pani to mąż odszedł i nie wróci."
Oj niedobrze - gdzie ja tu przyszedłem? i po co?
A do mnie też tak mówi jak by mnie znała lepiej niż moja ślubna. Oj niedobrze.
Siedliśmy.
"Mąż nie wróci bo znalazł inną. Straciliście kontakt bo mąż często i długo był za granicą ale spotka Pani innego mężczyznę który nauczy miłości - a ta skąd wiedziała o wątpliwościach Marysi? - i będzie dobrze."
Jak będzie dobrze to znaczy że dobrze i Marysia się rozchmurzyła i z nadzieją jaka zakiełkowała w niej wracaliśmy do domu - od wróżki.
W domu Marysia powiedział do swoich dzieci - Tata nie wróci ale będzie nam dobrze - dzieci zrobiły Hura, Hura i do domu wrócił spokój.
Po tygodniu czy dwóch Marysia przychodzi do mnie i mówi:
"Jestem dobra"
Nie zwróciłem uwagi na sens tych słów więc po kilku minutach Marysia znów:
"Jestem dobra"
"Ale w czym Marysiu? W czym?"
"Wiesz byłam z innym mężczyzną w łóżku i powiedział, że jestem dobra w łóżku."
Acha - przypomniałem sobie wizytę u wróżki - czego to ta wróżka tam nie naopowiadała? SJS
Przeczucia – co w nas siedzi?
„Powstanie Warszawskie, gdzieś na Starówce - skromne imieniny, przerwa w walkach, każdy co miał przyniósł a to były na tamte czasy skarby, siadają do stołu. Ledwo siedli a solenizantka łapie obrus z całym dobytkiem i wypędza wszystkich do piwnicy. Nie chcieli wychodzić - ledwo weszli do piwnicy gdy w dom uderzył pocisk dużego kalibru. Dom legł w gruzach. Po kilku godzinach odgrzebano wszystkich gości przyjęcia imieninowego całych chociaż mocno zakurzonych”.
---------------------------------
„Powstanie Warszawskie, Czerniaków, czwórka powstańców broniących się w budynku słyszy nadlatujące a nie niepokojone przez Armię Czerwoną Sztukasy. Świst bomb, dym, odruchowo cała czwórka z różnych miejsc biegnie w jedno na drugim piętrze. Huk, wstrząsy, wszystko się wali. Trzymają się razem, gdy dym opada okazuje się że stoją na występie muru na wysokości drugiego piętra domu po którym została tylko ta ściana i ten występ.”
----------------------------------
Jak wytłumaczyć te i podobne przypadki?
Nie wiem ale są przeczucia ratujące życie i są sny które zapowiadają wydarzenia. W moim przypadku takie sny wyraźnie się odróżniają od tych zwykłych, conocnych bajdurzeń. Większości snów już z rana nie pamiętamy a te „zapowiadające” pamiętam po wielu latach. Zaraz po obudzeniu staram się je opowiedzieć tak aby nie było wątpliwości czy sen miałem przed wydarzeniem czy po i czy rzeczywiście istnieje zbieżność między tymi snami a rzeczywistymi wydarzeniami która mają dopiero nastąpić. W większości przypadków moje sny, te wyjątkowe sny mają zadziwiającą nawet w drobnych szczegółach zbieżność z wydarzeniami których jestem świadkiem lub uczestnikiem. Zdarzało się, że uczulony przez sen pomijane przez innych sygnały niebezpieczeństwa ja wykrywałem. Czy to możliwe?
Opowiem o jednym z takich wydarzeń.
Wiele lat temu byłem w Poznaniu na konferencji Securex. Kilka dni tam byłem i spałem w hotelu. Normalnie spałem czyli jak zwykle łatwo i szybko zasypiałem i jak to bywa z ludźmi co nic na sumieniu nie mają wstawałem wypoczęty i z rana snów nie pamiętałem. Ostatniej nocy było inaczej – śniło mi się, że coś niedobrego dzieje się z pociągiem którym wracam do Warszawy. Budziłem się i po zaśnięciu miałem dalszy ciąg snu – siedzę w innym już wagonie, pociąg stoi w polu a inne pociągi przejeżdżają obok nas. Co ciekawe sen powtarzał się dwukrotnie i zawsze tak samo z przerwą na obudzenie się. Składał się z dwóch części – pierwszej, że coś niedobrego się dzieje z pociągiem i drugiej, że wszystko już dobrze, siedzę w innym wagonie przy oknie i pociąg stoi.
Wyspany to ja po takiej nocy to nie byłem. Z rana poszedłem jeszcze na wystawę i po południu prosto z wystawy na pociąg. W przedziale było nudno, pasażerowie nieskorzy do rozmów, na dodatek jak zmierzch zapadł włączone oświetlenie było kiepskie i na dodatek mrugało. Ani porozmawiać, ani poczytać to co tu robić?
Siedzę przy oknie i patrzę. Śnieg za oknem. Światła z przedziałów sunęły po tym śniegu zmieniając swój kształt w zależności od tego jakie było akurat podłoże naprzeciwko wagonu. Patrzę i tak białe światło, białe, białe, czerwone, białe. Zaraz, zaraz a dlaczego czerwone?
Otwieram okno, wychylam się i widzę, że podwozie tego wagonu którym jadę jest jasno czerwone – pali się - to stąd ta czerwień! Co robić? Jeśli przy tej prędkości pociągnę za hamulec, a pociąg jechał dobrze powyżej 120 km/h, to to podwozie może szlag trafić. Co robić? Nic nie mówię swoim współpasażerom, wychodzę na korytarz, idę w kierunku tego palącego się podwozia. W przedziale nad nim siedzą sobie spokojnie pasażerowie. Mówię: „Podwozie się pali, proszę wziąć bagaże i iść w kierunku przodu pociągu” Ludzie nawet nie pytali o szczegóły, natychmiast brali bagaże i szli o wagon do przodu. Tak po kolei i bardzo szybko został opróżniony cały wagon, mój przedział też. Wezwaliśmy konduktorów i poszli oni zobaczyć co się dzieje. Tuż za stacją Łowicz pociąg został zatrzymany.
Siedzę w tym nowym wagonie przy oknie i patrzę jak inne pociągi przejeżdżają obok stojącego naszego. Wszystko się dobrze skończyło! Tak jak we śnie.
Czy gdyby nie sen zauważyłbym ten pożar?
Wątpię.
SJS sierpień 2004
Wiersze
Polubić wiersze? Polubić wiersze gdy w szkole nauczyciel decyduje o tym który wiersz trzeba nauczyć się na pamięć i jak recytować?
Element przymusu, braku wyboru dość skutecznie na wiele lat zniechęcił mnie nie tylko do ich zapamiętywania ale nawet czytania. Żeby chociaż któryś z tych nauczycieli sam z pamięci recytował wiersze to łatwiej by było pójść za takim przykładem.
Wtedy, w latach szkolnych lubiłem, jak wielu moich rówieśników, słuchać piosenki Bułata Okudżawy.
Nie wiedziałem wtedy, że Okudżawa pisał wiersze i nie było chętnych do ich czytania. Dopiero gdy wpadł na pomysł śpiewania swoich wierszy znalazł słuchaczy, wielu, bardzo wielu słuchaczy. Widać nie wystarczy pisać dobre wiersze, trzeba je jeszcze umieć oprawić.
..raz jeden żołnierz sobie żył, uparty i zawzięty, lecz cóż zabawką tylko był, z papieru był wycięty..
Do twórczości Krzysztofa, Kamila Baczyńskiego trafiłem też przez piosenki, piosenki śpiewane, śpiewane przez Ewę Demarczyk ..
...niebo złote ci otworzę, w którym ciszy biała nić, jak ogromny dźwięków orzech, który pęknie aby żyć...
Czy gdyby nie Demarczyk polubiłbym te wiersze?
Chyba nie. Tak niewiele lat miał Baczyński gdy zginął od kuli snajpera w Pałacu Blanka. Młody, dwudziestoletni chłopak a jego twórczość dla mnie nawet dziś gdy mam prawie sześćdziesiąt lat nie w pełni jest zrozumiała. Może nie tyle niezrozumiała co tak bogata w skojarzenia, że mnie to po prostu przerasta. On mając dwadzieścia lat miał świat wewnętrzny o wiele bogatszy niż ja mam dzisiaj. Jaki byłby jego świat gdyby dożył moich lat?
Ponoć prawie każdy dorastający młody człowiek pisze wiersze, no może nie zaraz pisze ale przynajmniej próbuje. Mnie też te próby pisania „dopadły” lecz dopiero gdy miałem prawie trzydzieści lat. Coś tam dopiero wtedy się obudziło nagle i zdziwienie, że tam w moim wnętrzu coś działa i tworzy nie pytając mnie o zgodę. Ot po prostu w zakamarkach mojego umysłu nagle powstawał wiersz i trzeba go było szybko zapisać bo inaczej mógł przepaść. Wynurzał się taki wiersz w przez siebie wybranym momencie, czasami na spacerze, czasami podczas jazdy autobusem, czasami tuż przed zaśnięciem i co było robić? Trzeba było zapisywać.
Jak się to zaczęło? Ot, po prostu siostra mojej koleżanki pokazała mi swoje wiersze. Jeden z nich zaczynał się od słów ...chcę mówić słodko, chcę być idiotką.... Doszedłem do wniosku, że tak to chyba i ja potrafię i zaczęło się. To było wtedy gdy urodziła się Marta, moja córka. Marta urodziła się pod koniec lutego 1976 roku a pierwszy wiersz napisałem /czy zapisałem?/ w maju na takim małym skwerze na Sadybie gdzie z maleńką Martą w wózku siadłem na ławeczce pod drzewem i zaczęło się
..Wierzby podnosząc w górę rosochate ręce
Szły z wolna piaszczystej drogi brzegiem,
Szły tak od dawna posępnym szeregiem...
Później przyszły czy też wyszły ze mnie jeszcze inne wiersze. Niedużo ich jest i lubię je tak jak by były czymś namacalnym, czymś co można wziąć w ręce i się pobawić czy nawet przywołać wspomnienia, żywe wspomnienia.
Ja który w dzieciństwie zdecydowanie nie lubiłem pracy na roli zająłem się ziemią!
Tylko chyba jeden wiersz powstał na zamówienie. Marta już chodziła do szkoły jak pewnego ranka przypomniała sobie, że miała przynieść wiersz o wiośnie.
„Wiersz o wiośnie?” - zapytałem.
„Tak”
„A może być o przedwiośniu?”
„Chyba może”
Siadłem więc i od ręki napisałem:
Przedwiośnie.
Ziemia zmarznięta głęboko,
Bazie nad rzeką nieśmiałe
Pierwszy skowronek głosu próbuje wysoko
I rzeki szeroko wezbrały.
Śnieg w skibach zleżały
Przed słońcem w cień ucieka.
Leszczyna pierwsza ożyła
I z pyłkiem na pszczoły już czeka.
Czajki z za mórz powróciły
Na gniazda już miejsca szukają.
Czasami je tylko spłoszy
Sam wystraszony zając.
Marta zaniosła wiersz do szkoły i nawet wywiesili go w gablocie. Marta nie przyznała się, że to wiersz napisany przez tatę, bo i po co? Jeszcze by stracił na wartości.
SJS
Skarby
Co może być skarbem? Długa lista by powstała gdyby tak spróbować spisać wszystko co było i co może być uważane za skarb. Podejrzewam, że pierwsze pozycje na takiej liście zajmowałoby złoto we wszystkich możliwych postaciach.
Skarby mają to do siebie, że pojawiają się raczej niespodziewanie i jest zdecydowanie lepiej dla znalazcy jeśli nikt nie upomina się o znalezisko.
Czy może być całkiem inaczej?
O, tak.
Podczas okupacji, gdzieś chyba około 1943 roku w Warszawie na Pradze w jednym z domów, z którego część lokatorów wysiedlono dwa lata wcześniej do getta, zgasło światło. Tak dokładnie to nie w całym domu to światło zgasło a w jednym z mieszkań w którym mieszkali prawie całkiem nowi lokatorzy. Światło zgasło i nie bardzo można było naprawić bo co wkręcono nowe korki to przepalały się natychmiast. Wszystkie odbiorniki prądy w tym mieszkaniu odłączono a zwarcie jak było tak było. Wezwano dozorcę z drabiną i obaj wraz z właścicielem zaczęli sprawdzać puszki instalacyjne w mieszkaniu.
Po otwarciu kolejnej puszki z otworu zamiast iskier posypały się niezmiernie przyjemnie dźwięcząc monety, złote monety. Panowie zgodnie rzucili się zbierać te krążki lecz jak to mówią jeśli Pan Bóg chce kogoś ukarać to najpierw mu zabiera rozum. Tu Stwórca odebrał rozum obu panom gdyż jak inaczej wytłumaczyć to, że zamiast podzielić się łupem zaczęli nawzajem sobie te monety wyrywać a w końcu pobili się solidnie i jeden z nich, chyba bardziej dotknięty zemstą Stwórcy poleciał na skargę na policję, Granatową Policję.
Jak się to skończyło?
A za jedną monetę żona dozorcy zdołała jeszcze kupić zanim przyszli Granatowi jedzenia. Zabrali wszystko – tylko to jedzenie zakupione naprędce zostało.
Po wojnie to w Warszawie jeszcze długie lata można było nawet w Śródmieściu natknąć się na ruiny domów. Chyba jako ostatni w Europie zaleczyliśmy wojenne rany.
Jedno z dynamicznie rozwijających się po wojnie przedsiębiorstw funkcjonowało w takim domu co to część była zrujnowana. W tym budynku przed wojną to działał jakaś Spółka Akcyjna czy coś w tym rodzaju ale po wojnie to te formy prawne działania przedsiębiorstw przez długie lata były raczej nie znane. Chyba na zasadzie tradycji tego miejsca ten powojenny „spadkobierca” o dziwo rozwijał się tak że zaplanowano nawet zakup sejfu.
Ktoś wspomniał o sejfie leżącym w ruinach, ktoś doradził aby wezwać fachowców do otwierania sejfów i zamiast kupować nowy, postanowiono zagospodarować ten stary.
Fachowiec, licencjonowany „kasiarz” przyjechał wraz z zestawem specjalistycznych narzędzi i przystąpił do pracy. Wartownik który był ciekaw Świata akurat się nudził i poszedł popatrzeć jak wygląda otwieranie sejfu. Wcale mu się zresztą nie dziwię bo sam bym chętnie zobaczył jak to wygląda.
Sejf jak się okazało mimo tego, że ponad dziesięć lat przeleżał w ruinach był w bardzo dobrym stanie i mechanizmy zamka działały prawidłowo. Łatwiej zdaje się było otworzyć sam zamek niż drzwi sejfu.
Chyba nie było wtedy, w momencie otwarcia sejfu, ani w Warszawie, ani w może nawet w Europie dwóch równie zdumionych osób jak ten wartownik i „kasiarz”. W środku sejfu leżały spokojnie błyszczące sztabki złota.
Co było dalej? A nic, ponoć ten skarb przejęło Państwo.
Czy jest to gdzieś zapisane?
Nie wiem – może to jest jedyny ślad tamtego zdarzenia. Jedno jest pewne – ani wartownik ani kasiarz nic z tego nie mieli.
Te przedwojenne sejfy to jeszcze i dziś są często w użyciu. Ciekawe mechanizmy mają ich zamki i mimo tylu lat kryją wręcz nieprawdopodobne tajemnice – sejfy nie zamki.
Wiele lat temu do takiego przedwojennego sejfu używanego przez majętną osobę ktoś się włamał. Sejf nie był zbyt duży – tak mniej więcej wielkości dużego telewizora co na sejf nie jest raczej dużym rozmiarem.
Sejf trzeba było przewieźć do laboratorium aby zbadać jakiej klasy przestępca dał sobie z nim radę i jakich narzędzi używał. Sejf mimo małych rozmiarów był tak ciężki, że ośmiu silnych mężczyzn ledwie go niosło.
Opowiadano mi historię tego włamania i tego sejfu w wiele lat po wydarzeniach z nim związanych. Zdziwiło mnie to, że sejf był tak ciężki. Przed wojną między ścianki sejfów dawano co prawda beton i nawet zbrojono go specjalnymi prętami co. Zwiększało to zarówno odporność samych ścian jak i zwiększało wagę sejfu co miało zmniejszyć możliwość kradzieży całego sejfu – bo przecież lepiej dla przestępcy taki sejf wywieźć i w spokoju go otworzyć. Dobrze – czterech ludzi do niesienia sejfu to zrozumiałe ale dlaczego ośmiu? Co w ścianach sejfu mogło tyle ważyć? Takie ciężkie może być tylko złoto! Prawie 20 kg wagi na litr objętości!
Po co złoto w ściankach sejfu?
A będzie go ktoś tam szukał?
To gdzie jest ten sejf?
Miał na tyle uszkodzone zamki, że nie warto było go naprawiać i poszedł na złom!
Ktoś się pewnie ucieszył?
Nie wiadomo. Mógł być przetopiony razem z zawartością. Bywa i tak.
W Pyrach, na granicy Warszawy był domek, taki nie wyględny ale dla dwojga starych ludzi co to nie mają dużych wymagań był w sam raz.
Gdy umarli właściciele, rodzina czyli spadkobiercy zgodnie doszła do wniosku, że domek to nawet nie bardzo nadaje się do remontu, działka nieduża, dzielić nie ma czego więc niech to przypadnie młodemu małżeństwu co to ani mieszkania ani pieniędzy nie mieli a na początek jakiś start przynajmniej będą mieli.
Zanim młodzi mogli zająć się na dobre niespodziewanym prezentem od losu i rodziny to domkiem zainteresowali się bezdomni czy raczej drobni pijaczkowie i co mogli to zdewastowali – nawet okna ucierpiały.
Młodzi nie bardzo wiedzieli co z tym nabytkiem zrobić. Pieniędzy nie mieli ale po obejrzeniu obiektu doszli do wniosku, że na letnisko całkiem dobre miejsce tylko trzeba zrobić porządki i usunąć ślady libacji.
Po takich nieproszonych użytkownikach to najlepiej się sprząta jeśli pali się ognisko. Ot po prostu wszystko co niepotrzebne, nieprzydatne czy stare to do ogniska i problem z głowy – nie trzeba płacić za wywóz.
Wiosną to było. Dużo tego do spalenia było, stare połamane meble, szmaty, zbutwiałe ubrania. On nosił, ona pilnowała aby się paliło. Przewracała patykiem te starocia aby się lepiej paliły a tu coś błyszczy! Wygarnęła na brzeg ogniska a to złota moneta! Zawołała męża, szybko ugasili ogień i przeszukują popielisko.
Okazało się, że w starym, zbutwiałym płaszczu zimowym były zaszyte złote monety! Dużo tego było? A tyle, że już na jesieni młodzi mieszkali w nowo wybudowanym domu właśnie na tej działce.
Czy to możliwe aby nawet za kilkadziesiąt złotych monet można było postawić dom?
Dziś nie, bo nawet dwadzieścia złotych monet to tylko równowartość samochodu ale wtedy, w latach osiemdziesiątych to dom można było postawić. Wartość złota, złotych monet, złotych bransoletek nie tylko w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych była bardzo wysoka – podobnie było w całym powojennym okresie aż do połowy lat dziewięćdziesiątych.
Czasami szczęście bywa blisko. Czasami samo wchodzi w nasze ręce i czasami sami rezygnujemy z niego!
W latach pięćdziesiątych, w ich drugiej tej lepszej połowie, wczesną jesienią w niedzielę do leśniczego gdzieś w lubelskim przyszedł robotnik leśny i mówi:
„”Chodź Pan, Panie Leśniczy, coś mam na sprzedaż”
Źle trafił bo akurat leśniczy naprawiał motocykl WFM. Nie był ten leśniczy, jak to mówią „technicznie uzdolniony” i nie bardzo sobie z tym bądź co bądź prostym urządzeniem zwanym motocyklem radził i zły był „jak diabli” a tu mu pijaczek głowę zawraca – pewnie coś chce sprzedać na wódkę!
„Czego?” odburknął właściciel WFM-ki i jednocześnie przełożony tego robotnika.
„Panie Leśniczy, Panie Leśniczy - kup Pan to” i z chusteczki wyłonił się metalowy, półlitrowy kubek pełen złotych monet.
„A komu to ukradłeś?”
„Panie Leśniczy, coś Pan. Córka na stancji w mieście mieszka. Starą szafę myśmy jej kupili aby miała w czym ubrania trzymać i patrz Pan co w tej szafie było schowane. Kup Pan” i wymienił jakąś śmiesznie mała sumę która zresztą odpowiadała mniej więcej wartości kilku monet a przecież pół litrowy garnek był ich pełen.
Leśniczy wziął garnek aby pokazać żonie – w końcu to ona w tym domu miała decydujący głos.
„Co? Żółtego żelastwa ci się zachciało? Cement trzeba kupować, cegłę – przecież mamy się budować” - nakrzyczała, jak się wydaje, nie całkiem rozgarnięta żona leśniczego.
Robotnik z garnuszkiem poszedł do miejscowego księdza. Ksiądz był młody i bystry. W niedługim czasie od tego wydarzenia pobudował ładny dom.
Gdyby leśniczy w tajemnicy przed żoną kupił te monety też by taki dom miał a tak to ktoś inny z jego szczęścia skorzystał.
Po kilku latach leśniczy rozwiódł się z tą żoną co to żółtego żelastwa nie chciała. Zorientował się, że bystra to ona nie była. Trochę późno to spostrzegł ale jak mówi przysłowie „lepiej późno niż wcale” tyle że już nikt drugiego garnka nie przyniósł.
Po latach wielu widywałem tego leśniczego w knajpie dość odległej od jego domu. W kapciach tam przesiadywał. Druga żona mu buty chowała aby go w domu utrzymać ale jemu kapcie nie przeszkadzały by się wyrwać na małą setkę.
To że można zostać bogatym po śmierci bogatych rodziców czy krewnych jest raczej oczywiste ale czy można zostać bogatym po śmierci raczej biednego ojca?
Okazuje się że można. Po wojnie w Warszawie to chyba tylko na Pradze można było znaleźć domy w których większość lokatorów mieszkała w nich jeszcze z przed wojny. Lewobrzeżna Warszawa nie miał tej ciągłości. Zbyt duży procent domów przestał istnieć a nawet jeśli dom się ostał to przedwojenni lokatorzy mieli znacznie mniejsze szanse aby przeżyć niż im podobni mieszkańcy Pragi. Często więc ocalałe mieszkania zasiedlali ludzie którzy nawet nie wiedzieli kto przed nimi mieszkał.
W takim właśnie mieszkaniu żył a w końcu zmarł ojciec dwóch synów. Po pogrzebie synowie zgodnie siedli w tym ojca mieszkaniu aby podzielić to co rodzicach zostało. Wiedzieli, że powinny być pierścionki po matce i obrączki, trochę uciułanych na czarną godzinę dolarów i to wszystko. To wszystko, tylko „tego wszystkiego” nie mogli znaleźć.
Jeden z nich wybrał metodę przeszukiwania kolejno wszystkich szaf, biurek, szuflad - jednym słowem mebli.
Drugi brat siadł i myślał. Myślał aby sobie przypomnieć różne reakcje rodziców którzy swoja odmiennością zachowania mogli by naprowadzić na miejsce ukrycia „skarbu”.
Mijały godziny, coraz mniej pozostawało do przeszukania a ten drugi syn ciągle myślał i coś wymyślił. Jeśli coś było potrzeba to ojciec zaglądał w różne miejsca mieszkania ale zawsze zachodził wtedy do łazienki. Tam musi być schowek.
Poszedł więc do łazienki i patrzy, po raz nie wiadomo który oglądał łazienkę ale tym razem szukał miejsca gdzie można było by coś ukryć. Jak nic schowek musi być pod zlewem. Kucnął, przygląda się zamocowaniom umywalki. Jest taka ciemna rurka co to do niczego nie pasuje. Ciężka i łatwo ją wyjąć.
Ołowiana rurka a w niej jedna za drugą poukładana złote monety. Dużo jednakowych złotych monet! Tyle że rodzice nie mieli tylu złotych monet, może jedną dwie ale nie czterdzieści złotych monet. Co jest?
Wrócił do łazienki i patrzy z drugiej strony zamocowania – a tam taka sama rurka i tak samo ciężka. Skarb, jak nic skarb ale na pewno nie rodziców – tylko czyj?
Nie wiadomo – podczas samej tylko okupacji kolejno kilka rodzin tam mieszkało.
Ale gdzie złoto rodziców?
Jeszcze raz dokładnie obejrzał miejsca pod zlewem i znalazł zawiniątko a w nim obrączki rodziców, pierścionki i kilkadziesiąt dolarów – cały dorobek rodziców. Że też ojciec nie znalazł tych rurek jak swój skarb tam chował!
Okazało się, że mieszkanie to można wykupić więc część „znaleziska” została przeznaczona na zakup mieszkania – takie szczęśliwe mieszkania niech zostanie w rodzinie.
Mijały lata. Wyrosło młode pokolenie a tak naprawdę to to młode pokolenie dorosło do wieku w którym organizuje się prywatki. Prywatki to organizuje się w domach pod nieobecność dorosłych – wypadło na tamto szczęśliwe mieszkanie.
Prywatki mają to do siebie, że po ich zakończeniu trzeba podsumować straty. W tamtym przypadku stratą był potłuczony w łazience zlew.
Dziś można kupić dowolny zlew o dowolnych rozmiarach ale wtedy w latach osiemdziesiątych to wybór raczej był niewielki. Zresztą, co tu ukrywać – wyboru to nie było tak naprawdę prawie żadnego – najlepiej w takiej sytuacji to było wziąć fachowca gdzieś z pobliskiej budowy. On już wszystko „zorganizuje”.
Fachowiec przyszedł, popatrzył, obmierzył i powiedział, że takich rozmiarów to już nie robią chociaż tak naprawdę to powinien powiedzieć, że jeszcze nie robią i trzeba wszystko wyciąć i od nowa zamontować.
Zostawiono fachowca samego z jego pomysłami i narzędziami w łazience. Wyciął on podtrzymujące zlew rurki i nie wiedzieć czemu zaczął się strasznie spieszyć do domu. „Żona mu rodzi czy co?”. Jakoś był taki mało sprawny w tłumaczeniu dlaczego mu tak pilno wyjść.
Wyszedł z tymi rurkami od rusztowania które podtrzymywało zlew i więcej nie wrócił. Co ciekawe do pracy na budowie też nie wrócił i wyciętych przez niego rurek w śmietniku też nie było!
Może w tamtych rurkach były też schowane monety?
Ale chyba świnki bo dwudziestki to by do tych rurek nie weszły.
Czasami życie potrafi dziwne historie poukładać.
---
W czasie Powstania Warszawskiego ludzie potracili wszystko. Mój nauczyciel od elektrotechniki to uratował tylko suwak logarytmiczny. O rozmiarach strat i zniszczeń chyba najbardziej wystawa rozbitej porcelany mnie przekonała.
...Niczego mi tak nie żal jak porcelany.. to tytuł wystawy na której w Muzeum na Starym Mieście wiele lat temu zgromadzono skorupy wydobywanej z gruzów Warszawy porcelany, zabytkowej porcelany, potrzaskanej porcelany. Pięknej porcelany.
Czasami do powracających do ruin Warszawiaków potrafiło uśmiechnąć się szczęście. Cały rodzinny skarb składający się ze złotych monet zwanych świnkami pewna rodzina u schyłku Powstania schowała do rurek metalowego łóżka. Budynek w którym mieszkali zamienił się niestety w stertę gruzu. Jakie było ich zdumienie gdy zobaczyli na tej stercie cegieł swoje żelazne łóżko! Po odkręceniu gałek wysypały się złote monety.
Przypadek to jest wtedy gdy.......
SJS 26 sierpień 2004
Pieluchy
Nikt nie dziwi się, że niemowlak na skutek niewykształconej jeszcze funkcji panowania nad swoimi potrzebami fizjologicznymi wymaga stosowania pieluch. Nie tylko stosowania ale ciągłej kontroli ich stanu i dosyć częstej jak się to okazuje w praktyce wymiany na czyste.
Niemowlaki dość szybko wyrastają stając się ludźmi mniej lub bardziej dorosłymi. Czasami zdarza się, że niektórzy pomimo tego, że kończą szkoły, zakładają rodziny, mają dzieci, doczekują się wnuczków w końcu umierają lecz nigdy nie byli ludźmi dorosłymi czyli odpowiedzialnymi za swoje czyny. Jednym słowem pozostali dziećmi przez całe swoje życie.
Pół biedy jeśli tacy niedojrzali psychicznie ludzie mają niewielki wpływ na otoczenie. Gorzej jeśli przypadek czy złośliwy los da im władzę i zapewni bezkarność działania. Skutki dla otoczenia mogą być nieciekawe a nawet bardzo, bardzo nieciekawe.
Można mówić o szczęściu jeśli takie osoby ograniczają się jedynie do ciągłego zaspokajania potrzeby pochlebstw przy jednocześnie a działającym dobrze „mechanizmie” odsuwania ze swojego otoczenia osób które choćby raz wykazały się krytycznymi uwagami w stosunku do nich.
Jeśli jednak taka osoba uzyska stanowisko umożliwiające decydowanie o doborze zatrudnianych osób to pierwszym, wyraźnym objawem sygnalizującym jakiego typu osobowość jest u władzy jest ogromna rotacja pracowników dochodząca nawet do 90% stanu zatrudnionych. Zostają po takim przesianiu tylko ulegli, posłuszni i prawie zawsze mierni.
Oczywiście zostają rozpisane role na tych którzy maja donosić i na tych na których się donosi. Czasami uczestnicy tej „zabawy w okrutnego” zamieniają się rolami nawet nie wiedząc o tym.
Pieluchy? Raczej wielka fabryka nieczystości i to bez pieluch które by łagodziły skutki braku takiej „zabawy”.
„Całą wspaniałością tego świata jest różnorodność form ludzkich”
Każdy z nas ma swoje pieluchy zarówno w wieku dziecięcym, wtedy gdy zaliczają nas już do młodzieży a także jako ludzie dorośli. Ot po prostu pewne rejony naszego życia, naszej osobowości zachowują się tak, że potrzebne są „pieluchy”. Potrzebna jest dla tych naszych rejonów które nie osiągnęły prawidłowego do wieku rozwoju wyrozumiałość otoczenia. Co mam na myśli? Wszystkie te zachowania które zupełnie nie pasują, pozostają w tyle do naszego poziomu rozwoju.
Każdy z nas nawet najbardziej odpowiedzialny ma gdzieś, w jakimś rejonie życia swoje pieluchy.
Gdy miałem szesnaście, siedemnaście lat moją sympatią była koleżanka jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Przez cały rok szkolny, prawie codziennie, odprowadzałem ją z pod jej szkoły na dworzec kolejowy. Dojeżdżała pociągiem do domu. Zawsze było trochę bezpieczniej pod tą moja opieką.
Była to bardzo platoniczna przyjaźń. Nawet pocałunki przypominały bardziej przywitanie z kimś z rodziny niż pocałunek młodych, zakochanych ludzi.
Czy byliśmy parą zakochanych? I tak i nie – nigdy nie padły żadne wyznania chociaż otoczenie traktowało nas jako parę.
Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Moja sympatia była zapraszana do nas do domu na obiady. Nawet udało się gdzieś w jakimś mieszkaniu, pod pretekstem wspólnie odrabianych lekcji, spędzić razem noc. Oczywiście pretekst odrabiania lekcji był dla nas bo rodzice nic o tym nie wiedzieli. Ogromna nieporadność dwojga ludzi – jednym słowem pieluchy.
Bardzo pomocna jest w takich przypadkach delikatność otoczenia, wyrozumiałość i ograniczenie do minimum ingerencji.
My nie mieliśmy tego szczęścia. Zbyt wiele się wydarzyło i nasza sympatia rozleciała się bezpowrotnie. Pozostało uczucie zawodu, żalu, odrzucenia, nawet częściowej utraty wiary we własne siły i możliwości.
Minęło od tamtej pory ponad czterdzieści lat. Spotkałem starszą Panią – naszą wspólną znajomą moją i mojej sympatii z przed lat.
„Wiesz - mówi - rozmawiałem dwa lata temu z Jagną. Wspominała ciebie i powiedziała, że byłeś jej największą miłością” Zamyśliłem się i prawie natychmiast pojawiła się refleksja - „A nie mogła mi sama tego powiedzieć, wtedy czterdzieści lat temu?”
Po prostu pieluchy – brak umiejętności wyrażania uczuć – z mojej strony także.
Moja matka była najmłodszą z rodzeństwa. Duża różnica lat spowodowała, że dzieci sióstr mojej matki były od niej niewiele młodsze. W czas wojny zwanej Drugą Wojną Światową siostrzenica mojej matki zakochała się nieszczęśliwie bardzo ponieważ jej rodzice nawet nie chcieli widzieć „wybrańca” a o ślubie to nawet wspomnieć nie można było aby nie wywołać awantury. Nie pierwszy i nie ostatni na tym Świecie przypadek lecz wydarzyło się coś czego nikt nie przewidział. Siostrzenica zaniemogła i ani ustalić choroby nie można było a ni tym bardziej wybrać sposobów leczenia. Źle to wyglądało. Niby zdrowa a jeść nie chce i znika w oczach.
Wezwano lekarza, starszego, doświadczonego Niemca – człowieka co niejedno już w życiu widział. Przyjechał, popatrzył, osłuchał, porozmawiał i postawił całkiem nieoczekiwana diagnozę ujętą jednym zdaniem:
„Albo zgodzicie się na ślub córki z jej ukochanym albo stracicie córkę”
Na takie dictum nie było innego wyjścia jak odrzucić uprzedzenia do narzeczonego i zacząć myśleć o weselu.
Córka szybko wyzdrowiała – państwo młodzi do ślubu pojechali bryczką.
Przeżyli szczęśliwie okupację, przeżyli też „wyzwolenie”. Osiedlili się na Ziemiach Zachodnich, mieli dwóch synów i żyli długo i szczęśliwie? Nic z tego, nawet dziesięciu lat nie przetrwało ich małżeństwo. Zupełnie nie umieli się porozumiewać i doszło do rozwodu.
Mijały lata. Żyli daleko od siebie i niewiele o sobie wiedzieli. Żadne z nich nie założyło nowej rodziny a czas żłobił swoje znaki przeznaczenia. Jeden z synów zginął tragicznie, rażony jednym, jedynym piorunem jaki wydała z siebie mała chmurka której nawet nikt nie kojarzył z deszczem nie mówiąc o piorunie. Drugi syn ledwo przeżył wypadek. Leżał wiele godzin w zgniecionym samochodzie daleko od drogi. Przeżył lecz trzeba było opiekować się kaleką – musiał jako dorosły człowiek uczyć się wielu rzeczy od nowa.
Minęło prawie czterdzieści lat od rozwodu jak do drzwi tej mojej siostry ciotecznej zapukał starszy Pan. Były mąż. Został. Znów się pobrali – nawet dzień i miesiąc ślubu był taki sam jak tego pierwszego co bryczką do kościoła jechali. Rok tylko był zupełnie inny.
Żyli długo i szczęśliwie? Dwoje ludzi którzy przez tyle lat żyło samotnie musi mieć problemy gdyż trudno im zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń na rzecz drugiej osoby. Czy się rozwiedli? Nie, ale nie umieli czerpać radości z bycia razem. Ot inny rodzaj „pieluch” ale chyba nie wieku niemowlęcego. Bywa i tak – ale nie musi.
SJS 2004
Pieluszak smoczkowy
Pielucha jak wiadomo wskazuje na pewien rodzaj braku odpowiedzialności tej części małego człowieczka która nie jest zakończona krzykiem. Czy trzeba tłumaczyć która część jest nierozerwalnie związana z krzykiem? Chyba nie, więc gdzie musi być pielucha też nikomu nie trzeba tłumaczyć.
A po co smoczek?
Smoczek to jest taki pierwszy całkiem swój przedmiot który ma wiele ról do spełnienia. Smoczek, zdecydowanie zmniejsza możliwość zjedzenia okruchów z podłogi, połknięcia pieniążka albo czegoś równie małego a łatwego do sięgnięcia tak bardzo sprawnymi rączkami.
Smoczek zmniejsza też zdecydowanie możliwości ugryzienia ręki, nogi lub czegokolwiek co ugryźć można a co po ugryzieniu krzyczy AUUUuuu. Smoczek jest potrzebny podczas stresu i uczucia głodu. Smoczka trzeba bronić i nie należy dawać nikomu.
Co w takiej małej łepetynie siedzi? Co zastępuje słowa aby myśl była składna? A czort jedyny wie a ja na pewno nie wiem, chociaż podejrzewam, że proces myślenia przebiega nie tylko w głowie ale w całym ciele. Ile to razy strach u nas dorosłych powodował kłopoty żołądkowe czy nawet utratę przytomności?
No dobrze - wiele jest niewiadomych, a co wiadomo?
Dziecku potrzebny jest kontakt z rodzicami, otoczeniem - możliwość wyboru też jest ważna a może nawet bardzo ważna. Przecież tak właśnie zaczyna się coraz bardziej samodzielne życie.
Jak dorastała moja córka, Marta to dałem jej tylko jedną radę na jej drogę życia:
"Masz prawo do błędów, nie wolno ci tylko błędów powtarzać"
Prawo do błędów?
Tak, bo tak i tylko tak może ukształtować się człowiek a nie zniekształcona kopia kogoś tam kto narzucił swoje poglądy i nawet nie pozwolił na ich temat dyskutować i je oceniać.
Jaka jest dziś Marta? Samodzielna.
Przewidywałem to przyznam się, że zabezpieczyłem się na przyszłość która miała przyjść, jeszcze w czasach jej dzieciństwa takim stwierdzeniem:
"Masz mnie przerosnąć a jak już przerośniesz to nie wolno ci się ze mnie śmiać"
-------------
Marta dwa tygodnie temu miała operację na żylaki. Pojawiły się po porodzie i trochę zaczęły przeszkadzać.
Operacja na żylaki to taki zabieg kosmetyczny prawda?
Niezupełnie, w przypadku Marty nie zadziałało znieczulenie dolędźwiowe i musieli na prawie trzy godziny dać narkozę. To nie jest dobry dla zdrowia zestaw dwa znieczulenie i na dodatek nogi, obydwie nogi w bandażach. Kacper, który ma dziś rok i osiem miesięcy, na czas rekonwalescencji Marty znalazł się u nas na czas bliżej nie określony. To znaczy określany ale błędnie i termin kiedy miał wrócić do domu było kilka razy przesuwany.
Kacper tęsknił za rodzicami więc starali się przyjechać do nas jak tylko mogli. Marta była jednak słaba i nie można było dotykać się do jej nóg. Jak tylko mogła to starała się leżeć.
Kacper był mocno zdziwiony tym co się dzieje ale chyba coś całkiem dobrze wykoncypował bo ściągnął z łóżeczka swoją małą kołderkę. Zaniósł do pokoju gdzie leżała Marta. Dokładnie ją przykrył i dał Marcie swój smoczek.
SJS 2006
Podświadomość
Różne są definicje podświadomości – ja mam swoją własną. Zakładam, że w naszym organizmie istnieje przynajmniej jedno „centrum kontroli” którego podstawowym zadaniem jest utrzymanie naszego organizmu przy życiu i aby to było możliwe, niezbędne jest zbieranie informacji z naszego organizmu i porównywanie ich z zakodowanymi w nas wzorcami które określają stan uznawany za normalny oraz sterowanie funkcjami organizmu zgodnie wynikami porównania.
Oczywistym dla mnie jest, że musi istnieć dostatecznie skuteczna blokada przepływu informacji między tym co nazywam „naszą świadomością” a tym centrum sterowania funkcjami naszego organizmu które mają za zadanie utrzymanie nas przy życiu.
Dlaczego uważam, że musi istnieć taka blokada? Ponieważ jeśli na skutek na przykład chwilowego załamania psychicznego czy negatywnej oceny nas przez otoczenie uznalibyśmy, że dalsze życie nie ma sensu to nie trzeba by było żadnych gwałtownych działań z naszej strony aby przerwać nić naszego życia. Wystarczyło by polecenie „mam umrzeć” i centrum sterowania wyłączyło by nas prawie tak skutecznie jak gasi się światło naciskając wyłącznik. Blokada przepływu poleceń i informacji z naszej świadomej części życia do centrum sterowania naszymi wewnętrznymi procesami życiowymi jest więc dla nas zbawienna.
A jak z przepływem informacji w drugą stronę? Głód, zimno, pragnienie to najbardziej oczywiste i dokuczliwe sygnały. Czy jedyne? Czy podświadomość może korzystać z naszych pięciu podstawowych zmysłów? Czy sygnały odbierane przez dotyk, wzrok, słuch, zmysł zapachu i smaku są wykorzystywane zarówno przez część świadomą jak i podświadomość? Sądzę, że tak choćby z tego powodu, że informacje pochodzące od tych zmysłów mają istotne znaczenie dla wykrycia zagrożeń na które reagujemy odruchowo.
Jak głęboka jest obróbka tych sygnałów przez podświadomość? Czy tylko na zasadzie prostych odruchowych czynności typu przymknąć lub zasłonić oczy, cofnąć się, przykucnąć, uciekać, nie jeść? Sądzę, że podświadomość analizuje o wiele więcej sygnałów i w sposób o wiele bardziej rozbudowany. Uważam, że podświadomość jest wyposażona w funkcje, bardzo podobne co do stopnia skomplikowania jak nasza część świadoma, analizy sygnałów przychodzących z zewnątrz.
Ponieważ nasza podświadomość została o wiele mniej naruszona i ukształtowana w procesie wychowania niż nasza świadomość to i sposób obróbki sygnałów dochodzących z zewnątrz po przez nasze zmysły do niej będzie mniej zniekształcony i bardziej przez to wnikliwa co za tym idzie może zawierać wnioski różniące się czy nawet sprzeczne z wnioskami naszej świadomości.
Może jakiś przykład bo to jest trochę mało zrozumiałe?
Proszę bardzo – kontakt z osobą która z pozoru jest nam przyjazna. Nasza część „świadoma” odbiera sygnały deklaracji przyjaźni a nasza podświadomość odbiera sygnały fałszu i zagrożenia. Wnioski po analizie sygnałów w części świadomej i podświadomej będą całkowicie odmienne. Następuje konflikt.
W jaki sposób, zakładając istnienie blokady przepływu informacji między tymi naszymi dwoma centrami dowodzenia podświadomość może przekazać swoje ostrzeżenie?
Najłatwiejszy i najbardziej bezpieczny jest taki stan gdy większość naszych funkcji w części świadomej jest wyłączona lub po prostu uśpiona i tu chyba mamy odpowiedź. Sen, po prostu sen jest takim bezpiecznym pomostem przepływu informacji od podświadomości do naszej świadomości.
Wniosek – nie lekceważmy naszych snów a dokładnie to informacji w nich zawartych. Nie namawiam broń Panie Boże do korzystania z senników dla tłumaczenia snów ale nie lekceważmy ostrzeżeń czy wizji które pojawiają się w snach.
Nie należy oczywiście „ostrzeżeń sennych” traktować jako informacji tak pewnych jak te które pochodzą z części świadomej lecz uczulenie się na rejon zagrożenia wskazany we śnie i podjecie działań zapobiegawczych czy sprawdzających może uchronić nas od całkiem rzeczywistych kłopotów.
Podświadomość może być bardziej spostrzegawcza niż nasza świadomość! Podświadomość prowadzi analizę sygnałów odbieranych przez nasze zmysły czasami podając nam rozwiązania z którymi mamy trudności aby je rozwikłać na jawie. Mendelejew jest tego doskonałym przykładem - jemu układ okresowy pierwiastków się przyśnił! Ingerencja nieznanej formy inteligencji? Nie, po prostu nie obciążona konwenansami, bzdurnymi i niepotrzebnymi zakazami podświadomość „myśli” i to naprawdę skutecznie a kanałem przesyłu wniosków jest sen.
SJS
Nagus?
Nie lubię chodzić na cmentarze. Zdecydowanie nie lubię spać pod jednym dachem z nieboszczykiem chociaż na pewno nikt z moich przodków nie był ani nie mógł być cadykiem. Na cmentarze chodzę jak jest pogrzeb kogoś bliskiego, na Wszystkich Świętych i czasami jak mnie ktoś namówi i już.
W rocznicę śmierci ojca, w maju na cmentarz na Wólce Węglowej pojechałem z siostrą. Sama bała się jechać. Piękna pogoda, ciepło, słoneczko, trochę ludzi – jednym słowem normalnie. Gdy kończyliśmy czyścić nagrobek przez cmentarz przeleciał krzyk.
„Ratunku” - chyba kobieta.
„Ratunku, gwałcą” - no tak, kobieta i drze się wniebogłosy. Siostrze mówię, żeby szła do samochodu a sam lecę w kierunku krzyku. Głos to na wiorstę słychać a tu okazuje się, że w zasięgu tego wołania o pomoc jest tylko dwóch mężczyzn którzy spieszą na ratunek – ja i jakiś młody człowiek. Dobiegamy do tego krzyku a tu z za nagrobka wyłazi trochę potarmoszona kobieta i mówi:
„Łapcie go, o tam, tam ten nagi ucieka”
Rzeczywiście między nagrobkami widać uciekającego wyraźnie opalonego, nagiego człowieka. Tylko goliznę miał nieopaloną.
Ponieważ nie wyglądało na to aby kobiecie coś się stało – biegniemy obaj za tym nagusem.
Biegniemy, biegniemy ale tak myślę, że ciężko go będzie złapać i skutecznie przytrzymać bo i za co? Ale biegniemy.
Nagus dobiegł do muru cmentarnego, nie spieszył się nawet za bardzo, przeskoczył na drugą stronę i paraduje już całkiem wolno na szczycie wydmy.
Dobiegliśmy i my do muru i chyba jednocześnie z tym drugim ścigającym pomyśleliśmy o tym samym – tak naprawdę to ten pościg jest bez sensu a co gorsze możemy sobie naraić kłopotów bo przecież to może być celowe wyciągnięcie nas daleko od ludzi!
Już mniej pewni czy dobrze robimy ale przez mur przeskoczyliśmy. Krzaki, las, teren nierówny, wydmy i jak tu szukać?
Jakieś pary pochowane po krzakach i jeszcze ten pomysł żeby je pytać czy nie widziały nagusa?
A bo jednego!
To chyba lepiej wracać na cmentarz i chyba czas do samochodu.
Na parkingu już czekała siostra przy samochodzie.
„Złapali nagusa” mówi.
„Gdzie?”
„A tu miedzy nagrobkami:
„Gdzie?”
„A tu”
„Przecież on uciekł poza cmentarz”
„Złapali tu i już zawieźli go tam na Główną Bramę”
Jedziemy na Główną Bramę. Rzeczywiście siedzi tam nagus ale całkiem inny niż ten co go ganialiśmy. Tamten był mocno opalony i golizna na pupie wyraźnie odcinała się od całości a ten w ogóle nie był opalony i raczej chudawy gdy tamten był dobrze zbudowany.
Co jest? Obrodziło nagusami na cmentarzu? Wygląda na to, że tak. Ten złapany tłumaczył się że został napadnięty na cmentarzu, napastnicy zabrali mu ubranie i dlatego ukrywał się miedzy nagrobkami.
No a ten pierwszy?
Nie wiem – może chciał sprowokować pościg aby złapano tego drugiego? Nie wystarczyło dla ośmieszenia go to że zostawiono go nagiego to jeszcze trzeba było przylepić mu napastowanie kobiet?
Nie wiem – ale dość mam nagusów na cmentarzu i jeszcze jeden argument aby za często nie chodzić na cmentarze.
SJS koniec września 2004
Przez zaskoczenie
W szczerym polu, w małej wiosce starsza już i samotna kobieta postawiła ładny dom i stajnie dla koni. Zrobiło to na okolicznej ludności wrażenie, pozytywne wrażenie ale i wzbudziło zazdrość – skąd ona ma takie pieniądze? Po co jej to wszystko?
To było ponad dwadzieścia lat temu czyli w czasach gdy na krótko zaświeciło słoneczko „Solidarności”. Skąd ta kobieta przyszła? Nikt nie wie ale to pobudowała robiło wrażenie.
Którejś nocy przyszło do niej kilku „po prośbie”. Włączyli żelazko i mówią:
„Dawaj pieniądze”
„Ile?”
Podali dla nich dużą a dla niej śmieszną kwotę. Dała bez protestów i krzyków i chłopcy się ucieszyli niezmiernie, że tak łatwo poszło.
„Może po kieliszku?”
„Chętnie” - nalała im wódkę do szklanek – durna baba nie dość, że dała pieniądze to jeszcze wódką częstuje – pomyśleli i zupełnie się rozprężyli.
Wypili a ta jeszcze im proponuje wódkę na odchodne to i po drugiej szklance wypili. Tak przestali uważać zadowoleni z efektów „pójścia po prośbie”, że jak wychodzili to jednemu z nich starsza pani dowód wyciągnęła. Poszli – jeszcze nie otrzeźwieli a już ich wyłapano.
Gdyby kobieta stawiała się mogłoby się źle skończyć. Liczyli na opór, szarpaninę a tu sytuacja ich przerosła.
W sytuacjach zagrożenia najbardziej skuteczne są nietypowe pomysły.
Gdy miałem kilkanaście lat, mojego kolegę na jednej z ulic starej Pragi zaczepiło kilku szukających wrażeń. Podszedłem, ustawieni byli półkolem a ja cicho mówię:
„Nie oglądajcie się, z tyłu milicja, uciekajcie w bramę”
Szmyrgneli do przechodniej bramy zadowoleni, że zostali w porę ostrzeżeni i tyle ich widzieliśmy.
Była z tyłu milicja?
Nie, tam to nawet przez rok można było nie spotkać milicjanta.
Skąd taki pomysł wpadł mi do głowy?
Nie wiem – ot potrzeba chwili.
Innym razem, w biały dzień na Skaryszewskiej tuż przy działającym wtedy bazarze, zastąpił mi drogę niewiele starszy ode mnie nygus z nożem sprężynowym w ręku. Uśmiechnąłem się i pytam:
„Człowiek, ile chcesz za to?”
Zgłupiał, przecież miałem się wystraszyć. I co? Sprzedał mi nóż sprężynowy za pięćdziesiąt złotych a ja go sprzedałem później za sto złotych. Fajny był ten nóż ale mnie zupełnie niepotrzebny.
SJS 14.12.2004
Zbójcarze
W latach siedemdziesiątych i jeszcze także osiemdziesiątych liczba samochodów w Polsce w przeliczeniu na mieszkańców ustawiała nas w końcówce krajów Europy. Pod dwoma domami na ulicy Iberyjskiej w Warszawie gdzie łącznie mieszkało w połowie lat siedemdziesiątych prawie dwieście rodzin stało zaledwie pięć, może sześć samochodów. Mało – dziś to brzmi jak bajka ale tak było. Normalnym wtedy w Polsce było zabieranie do samochodu przypadkowych podróżnych. Dziś można godzinę stać i machać przy pełnej samochodów drodze i nikt się nie zatrzyma.
Wróćmy jednak do tamtych lat gdy pustymi szosami, które jeszcze nie wiedziały co to korki, jeździłem samochodem na wieś na działkę. Towarzyszył mi zazwyczaj w tych podróżach Łątek. Woziłem go w zależności od pogody albo w bagażniku – a uwielbiał to – albo na siedzeniu z tyłu siedział wtedy w kagańcu.
W deszczowy, zimny dzień jechałem z Warszawy przez Górę Kalwarię na działkę za Wilgą. Jeszcze przed miastem gdzie do ostatniej wojny miał swoja siedzibę cadyk w lesie, stało dwóch młodych mężczyzn i machali żebym się zatrzymał. Wyhamowałem, jeszcze dobrze się nie zatrzymałem a już ci dwaj byli przy drzwiach i wskoczyli do środka bez pytania gdzie jadę. Coś nie tak – przecież wszyscy których do tej pory zabierałem, podchodzili do samochodu, uchylali drzwi i pytali się czy można tu a tu ze mną dojechać. Czemu oni tacy szybcy? I czemu obaj, jeden przez drugiego zaraz pytają czy ten pies to groźny? Pies jest przecież w kagańcu! Na wszelki wypadek odpowiedziałem: „Jest tak groźny, że w kagańcu potrafi biedy narobić a nawet zęby wybić”
Dwa dzwonki ostrzegawcze w ciągu kilkunastu sekund – pierwszy – wskakiwanie do samochodu bez pytania a drugi – to pytanie o psa przez obu naraz. W kilka minut później odezwał się w mojej głowie trzeci dzwonek ostrzegawczy – oni siedzieli, siedzieli sztywno /może ten pies?/ i nic a nic nie mówili, gdy wszyscy poprzednio zabierani starali się być mili i opowiadali a to co robią, a to dokąd i po co jadą – a ci nic – cisza.
Jedziemy, jedziemy, dojeżdżamy już do Wilgi gdzie mieli wysiąść a ci nic. Siedzą tak jakoś nieruchomo ale przecież chyba już nie boją się psa bo ten położył się już dawno i drzemie. Dopiero jak w Wildze skręciłem na Garwolin to w lesie im się przypomniało, że już dojechali i chcą wysiąść. To ja już nic nie mogłem zrozumieć – wsiedli w lesie, wysiadają w lesie a pogoda na pewno nie grzybowa. Wysiedli, pojechałem ale cały czas myślę co to mogło być? Duchami to oni na pewno nie byli, więc co?
Nie minęły nawet dwa tygodnie jak w telewizji pokazali dwóch takich co zabili taksówkarza w Otwocku i ukrywali się w lesie koło Wilgi. Wygląda na to, że to ich wiozłem w ten deszczowy dzień. Dlaczego mnie nie zaatakowali? Łatek wystraszył? Samochód im się nie spodobał? Nie wiem, ale wcale się dziwię dziś tym kierowcom którzy nie zatrzymują się przy tych machających na poboczach.
Ja po tamtej przygodzie stałem się o wiele ostrożniejszy w zabieraniu pasażerów lecz to nie uchroniło mnie od następnej wpadki kilka lat później.
Wracałem samochodem w taką raczej kiepska pogodę z Garwolina do Warszawy i w lesie przy drodze stała raczej letnio ubrana dziewczyna i machał ręką aby mnie zatrzymać. No to się zatrzymałem.
Wsiadła, pytam dokąd a ta jakoś taka dziwna, nie bardzo wie gdzie chce jechać, a ja jadę, ze trzy kilometry przejechałem a ta mówi, że mam się zatrzymać i wysiada nawet bez dziękuję. Co jest?
No tak, pipizantkę zabrałem i będzie musiała dyrdać do tego swojego miejsca w lesie na piechotę i bez zarobku.
Dziś już przywykliśmy do widoku tych podkasanych, stojących przy leśnych dróżkach ale wtedy?
Dziś to nawet nie dziwi widok kilku kobiet stojących przy drodze w lesie z których większość oferuje zebrane przez siebie grzyby a jedna, dwie sprzedaje siebie ale to zupełnie różne światy i różne narody.
SJS 12.2004
Winda
Jak się mieszka na piętnastym piętrze to z windy korzysta się o wiele częściej niż ze schodów – to oczywiste. Schody to rekwizyt i tło w filmie, schody to rewia, schody to część architektury. Winda to to też rekwizyt w filmie, czasami część architektury, czasami pokoik bez okien, czasami pułapka, czasami tylko ruchoma podłoga. Korzystaliśmy z wind w naszym domu i kilkanaście razy dziennie.
Pewnego dnia w naszym domu wieloosobowa komisja sprawdzała stan techniczny budynku. Długo po budynku chodzili, sprawdzali, notowali, było ich tak dużo, że do jednej windy się nie mieścili. Wreszcie sobie poszli a właściwie to odjechali z tego naszego, ostatniego piętra.
Wracała tuż po ich wyjściu moja żona z pracy i gdy jechała windą to cały czas słyszała „Halo, kto tam” - gadająca winda też coś.
Żona po godzinie postanowiła wybrać się na zakupy. Wsiadła do windy, ledwie winda ruszyła a już się zatrzymała i to między piętrami.
„Kto tam w windzie?” - usłyszała nie wiadomo skąd głos.
Co takiemu odpowiedzieć?
Znów się odezwało:
„Halo, halo kto tam w windzie?”
„A o co chodzi?” - w końcu odezwała się żona.
„Proszę Panią, ja jestem z komisji i mnie tu zamknęli w maszynowni na górze. Niech Pani idzie do dozorczyni i niech mnie otworzy”
Nie mogę pójść bo winda między piętrami się zatrzymała”
„To ja zatrzymałem windę i zaraz ją uruchomię”
Winda ruszyła i żona zjechała na dół po czym zastukała do dozorczyni i mówi, że tam ktoś na górze krzyczy bo go zamknęli.
„To on jeszcze krzyczy? Przecież mu mówiłam, że nie mam kluczy”
Windy są osobowe i towarowe a w blokach to są windy osobowo – towarowe i w nich część przedzielona jest dodatkowymi drzwiami i często za tymi drzwiami ukrywali się ci co lubili podsłuchiwać ale niestety i ci co chcieli w odpowiedniej dla nich chwili napadali na pasażerów a zwłaszcza na pasażerki. Groźne to bywało.
Z psem na spacer każde z nas wychodziło w zależności na kogo wypadło a ponieważ trzeba było wychodzić kilka razy dziennie to i córka chociaż mała z psem też wychodziła.
Pies był duży i groźny. Córka miała wtedy może dwanaście a może czternaście lat. Gdy wracała z psem, zorientowała się, że w windzie w tej części towarowej ktoś się schował. Na naszym pietrze córka zablokowała drzwi, sąsiadów którzy mieszkali naprzeciwko windy poprosiła o przypilnowanie windy i natychmiast wezwała mnie abym sprawdził co to może szurać i głośno oddychać w windzie.
Ostrożnie otworzyłem drzwi w windzie i okazało się, że siedzi tam trzech całkiem obcych młodzieńców. Nie byli zadowoleni, że ich odkryto i jeszcze zaczęli się stawiać i odgrażać. Sąsiedzi pilnowali już korytarz przy windzie a ja zawołałem psa który był już bez kagańca. Zmiękli.
„To my już sobie pojedziemy”
„Windą? - nic z tego. Daje wam piętnaście sekund a później puszczam psa. Tam są schody – zaczynam liczyć”
Ten budynek stał już piętnaście lat ale takiego wyścigu po schodach to jeszcze tam nie było. Nigdy tych młodych ani w tym budynku ani w okolicy już później nie widziałem - poskutkowało widać. W tym biegu po schodach to żaden nie chciał być ostatni.
Czy gdyby córka jechała windą bez psa zaatakowali by? Nie wiem, ale mogło być groźnie.
W kilka lat później wydarzyła się podobna historia z naszą windą ale wtedy już bez wezwania policji się nie obyło. Ci co siedzieli w tej części towarowej byli o wiele bardziej agresywni i nie wyszło to im na zdrowie.
SJS 15. 12. 2004
Śmietnik
Żona lubi czytać.
Czasami jak ją książka zaciekawi to i do czwartej rano siedzi i czyta.
Kilka dni po Wigilii, tak nad ranem, wskoczyła mi do łóżka Bunia /piesek/ i koniecznie chciała mnie wyciągnąć na dwór. Żona nie spała więc jakoś udało się ją namówić żeby z psiną, skoro tak potrzebuje, wyszła.
Wyszły.
Wróciły jeszcze prędzej i obie wystraszone.
"Ubieraj się coś w śmietniku kwili"
Zadowolony to raczej nie byłem.
Ubrałem się i latarka w rękę – idziemy.
No - rzeczywiście ze śmietnika słychać płacz dziecka.
Wchodzę, święcę, mała nóżka wystaje z zawiniątka.
----
Przyglądam się - lalka, płacząca lalka.
Jakieś dziecko dostało pewnie pod choinkę nową i starą wyrzuciło do śmietnika tylko baterie jeszcze dobre były i jak koty buszowały to i lalka zaczęła płakać.
SJS
Odgłosy
Śmiesznie jakoś – nigdy nie przypuszczałem, że los przydzieli mi taką dużą salę. Nawet car takiej chyba nie miał w swoich pałacach. Trzydzieści drzwi to moje miejsce pobytu ma, trzydzieści drzwi i na dodatek windą to się wjeżdża bezpośrednio do tego mojego ogromniastego pomieszczenia. Tylko architekt jakoś tak dziwnie zaprojektował, że mam tylko jedno okno ale za to zajmuje całą jedną ścianę. Teraz jest wieczór i w tej dziwnej sali panuje półmrok.
A może to tylko sen? Oj nie, coś cicho z dołu podjeżdża do tego mojego pietra, szuuur i automatycznie rozsuwają się drzwi, światło z windy oświetla moje łóżko, to znów z honorami przybył jakiś niezapowiedziany i nie zapraszany gość. Szybko i sprawnie, elegancko i jednakowo ubrane panie przydzielają miejsce nowo przybyłemu.
Nie jestem sam na sali i jak jest dzień to ruch, chyba dlatego abym się nie nudził, jest duży. Słyszę – tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup, oo , przeszli obok mnie i poszli dalej i jedne z tych trzydziestu drzwi otworzyły się, ci maszerujący zniknęli ale inne drzwi się właśnie otworzyły i szur, szur, szur, szur, szur, szur, ktoś powoli idzie, szur, szur, szur, szur, przechodzi obok mnie starsza kobieta, szur, szur, szur, szur, szur, szur. Zaraz będzie wracała, dobre czterdzieści metrów w jedną i tyle samo w drugą to jak się ma prawie osiemdziesiąt lat to nie tak szybko można przejść taki odcinek tego salonu.
Salon jest raczej dla ludzi w średnim wieku. Dzieci i młodzież to przychodzą tu tylko na krótko, posiedzą, popatrzą, czasami zjedzą pomarańcze i wracają do swych domów. Ani jeden z tych młodych nie chciałby tu zostać na dłużej.
O, włączył się dzwonek i na tablicy wyświetlił się numer drzwi. Kilka osób z innych drzwi od razu tam poszło. Może nie wszyscy od razu bo najpierw to tam poszła jedna chyba po to aby sprawdzić ile tam osób zapraszają i dopiero jak sprawdziła to zaczęli i inni tam biec. Pewnie to zaproszenie to było na krótko i każdy się spieszył żeby zdarzyć.
Chyba coś za tamtymi drzwiami ustalili bo najpierw na wózku jakieś urządzenia tam z innych drzwi zawieźli, a później to tak dbali o tego co ich zaprosił że nawet nie musiał chodzić bo przewieźli go na takim śmiesznym pojeździe, podobnym do łóżka, bez kierownicy do innych drzwi z napisem „intensyw...” i coś tam jeszcze ale z tego miejsca co leżę to nie wiedzę reszty napisu. Tam jest chyba jakaś dziwna sala bo czasami to z niej całkiem przykryci wyjeżdżali, wstydzili się czy co? Nie wiem.
Teraz ci usłużni to przyszli do mnie i zaproponowali że mnie przeniosą za drzwi z numerem osiem bo tam akurat miejsce się zwolniło. To znaczy tam za tym drzwiami jest jakieś pomieszczenie. A co? Tu mi źle? tyle ludzi, taki ruch i tyle się dzieje a tam nudno pewnie bo nikt koło mnie nie będzie przechodził. Tak naprawdę to do tej pory to całe tłumy koło mnie przechodziły. Czasami było tak ciasno, że nie mogli się koło mojego łóżka przecisnąć. Pewnie dlatego wolałem cały czas w łóżku leżeć. Zawsze to mniej miejsca zajmowałem.
Przeprowadzili mnie jednak za te drzwi numer osiem. Jeszcze czterech takich jak ja tam już było i ja piąty do nich dołączyłem. Luksusy, każdy ma swoja lampkę i można się umyć bez wychodzenia z pokoju a niektórzy to nawet nie muszą wychodzić by się załatwiać. Luksusy, mówię wam luksusy i każdy ma przy łóżku przycisk aby mógł gości zapraszać. Ja tam nie będę tym przyciskiem nikogo zapraszał - jeszcze mnie na ta salę co napisu do końca nie mogłem odczytać zabiorą a ja tak to nie za bardzo lubię rozgłos i wolę sobie sam radzić bez asysty.
A może by tak do domu? Ee, jak przez tyle lat płaciłem z góry za te wczasy to nie wypada ich przerywać. Chyba jednak przepłaciłem bo jak liczę ile tego się by zebrało to na luksusowy hotel by starczyło i to w ciepłym klimacie. To może nie powinienem tych składek przez tyle lat płacić? Jak nie płacić jak ustalili że trzeba bo jak przerwę to wszystko co do tej pory wpłaciłem to przepadnie!
Coś nie tak. Ten duży salon z trzydziestoma drzwiami to chyba korytarz szpitalny. Coś nie tak, miało chyba być inaczej. Do domu, do domuuuu.
luty 2005 szpital na Grenadierów
A jak do tego doszło?
Zwykle to jestem zdrowy oprócz tych momentów kiedy mi coś jest.
Jedenastego czyli w piątek pojechałem do sądu zeznawać jako świadek
Nie chciałem i pojechałem jak to mówią na czczo. Już w czasie składania zeznań coś nie bardzo kojarzyłem, nie kojarzyłem o co mnie się pytają. Słabo coś mi było ale, żadnych bóli w klatce. Wyszedłem z sali, siadłem i widzę że coś nie tak. Zdążyłem tylko powiedzieć żeby wezwali pogotowie i ..
....patrzę a jam mam przy samych oczach podłogę, leżę jak nic, coś w ustach, acha to ząb, czyli musiałem przyłożyć w podłogę głową.
Wzięli do szpitala.
Już jestem w domu.
Znów się udało.
SJS
Przypadek...
Dalekobieżny autobus miał piętnaście minut planowego postoju w miasteczku na trasie do Warszawy. Z tego rejsowego autobusu to korzystali ci co jechali załatwiać jakieś sprawy w Stolicy czyli osoby co nie co dzień nim jeździły. Postój to postój, kierowca miał czas na kawę a pasażerowie mogli trochę nogi rozprostować. Czasami nawet w tym autobusie były wolne miejsca i w miasteczku ktoś się mógł zabrać ale tego dnia to tylko jedna młoda, zresztą dziewczyna się dosiadła.
Często tym autobusem jechali do Warszawy urzędnicy których centrala czy ministerstwo wzywało aby dowieźli „sprawozdania”. Nerwowo wtedy bywało w autobusie, spieszyli się aby zdążyć na umówione godziny.
Autobus ruszył planowo ale nie ujechano nawet dziesięć kilometrów jak jedna z pasażerek podeszła do kierowcy i poprosiła aby zatrzymał się w lesie bo ona musi.
„Przecież dopiero co staliśmy piętnaście minut, nie mogła Pani wtedy?”
„Muszę teraz a nie wtedy”
Lepiej nie ryzykować w takiej sytuacji i chcąc nie chcąc kierowca zatrzymał się przy takim kawałku lasu gdzie gęściej niż gdzie indziej było.
Pasażerka wyskoczyła do lasu. Minęło pięć minut – nie wraca. Pasażerowie zaczęli się niepokoić. Minęło dziesięć minut a jej nie ma a tam w Warszawie czekają na te ważne sprawozdania czy jak im tam. Pasażerowie zaczęli się złościć ale bez tej co musiała do lasu nie wypada jechać. Kilku z tych bardziej niecierpliwych wysiadło z autobusu i poszli w las szukać pasażerki. Poszli i nie ma ich, nie ma pięć minut, dziesięć – też sobie miejsce i czas na żarty znaleźli.
Gdy następna grupa szykowała się do poszukiwań z lasu wyszła ta zagubiona kobieta a asyście mężczyzn lecz ona była z dzieckiem!
Urodziła tam? Nie, trudno raczej urodzić tak od razu czteroletnie dziecko.
Co się okazało – gdy kobieta weszła w las za potrzebą, spostrzegła nieruchomo stojące dziecko.
Małe dziecko nieruchomo?
Tak, bo miało na szyi pętlę. Ktoś powiesił to dziecko ale gałąź pod ciężarem ugięła się i tak dzieciak nie mógł się uwolnić ale i pętla się nie zacisnęła tak że dziecko żyło.
Kobieta nie mogła sama dziecka uwolnić i dopiero ci co przyszli jej szukać zdjęli dziecku z pętlę.
Dziecko żywe ale zszokowane, co dalej robić? Wracać do miasteczka bo tam najbliżej milicja – a były to lata sześćdziesiąte – czy jechać do Warszawy?
Pasażerowie przegłosowali – do Warszawy – dziecku nic nie jest więc do Warszawy, już i tak autobus ma duże spóźnienie.
Ruszyli, przejechali może dwa kilometry a tu na skraju drogi dwoje młodych ludzi, on i ona machają i to tak gwałtownie jak by ich diabeł gonił - starają się zatrzymać autobus.
Po tej przygodzie z dzieckiem, to nawet gdyby koń machał kopytem, żeby zatrzymać autobus to kierowca też by się zatrzymał. Gdy tylko autobus stanął tych dwoje z drogi podbiegło do drzwi, zadowoleni wskoczyli, zobaczyli dziecko, z powrotem do drzwi i w nogi w pole.
Pasażerowie zorientowali się co się wydarzyło i kilku mężczyzn rzuciło się w pogoń za uciekinierami. Złapali dziewczynę – on uciekł.
Okazało się, że z dużego miast przyjechali do tego lasu by się pozbyć dziecka – przypadek im przeszkodził.
Jak się skończyła ta historia?
Pewnie ich osądzono ale wydarzyło się coś jeszcze w tym autobusie. Wśród pasażerów była dziewczyna w ciąży która wahała się czy usuwać czy nie? Po tym zdarzeniu już nie miała wątpliwości. Urodziła, samotnie wychowała i doczekała wnuków ale o tym już żaden z pasażerów tamtego autobusu się nie dowiedział.
SJS luty 2005
Zagubione
Tyle jesieni i zim za nami,
Tyle gniazd ptasich opuszczonych,
Tyle zakrętów, zawirowań
I pamięć tego co było między nami.
Nie ma, nie ma – zapomniałem,
Zostawiłem, zagubiłem, przeleżało gdzieś w szufladzie,
Przypomniało, powróciło i znów się zagubiło.
Ktoś to znalazł, nic nie wiedział
Bo jak wiedzieć jak nie jego
Przemówiło, przytuliło i znów gdzieś się zagubiło.
Nim to znajdziesz, czas zatrzymaj
Choć na chwilę, na malutką
Twój on będzie, tylko twój
Oj nie prawda, także mój.
Nie uciekaj, nikt nie goni,
Tyle przecież pozostało
Tych jesieni zagubionych
I zim tak nie całkiem zatraconych.
A gdzie wiosny, a gdzie lata?
Lata? Przecież przeminęły.
A te wiosny? Pewnie żyją
W mej pamięci gdzieś ukryte.
Było, było, przeminęło
Było, było nie do końca coś przeżyte.
Nie żałujesz?
Żal gdzieś uciekł.
Ludzie, ludzie, gdzie ci ludzie?
Przeszli, poszli, wyjechali
Ot gdzieś się zapodziali.
Szukam, szukam, odnajduję
Jakże czas i mnie i ich odmienił,
Tyle jesieni, tyle jesieni...
Tyle już przecież przeszło jesieni.
3.01.2006 Warszawa