Radiestezja
Początki bywają trudne
Moje pierwsze spotkanie z różdżkarzami raczej niczym nie zapowiadało abym kiedykolwiek zajął się radiestezją. Zajął się? Nawet o akceptacji różdżkarstwa nie mogło być mowy. To co ci ludzie opowiadali o możliwościach jakie daje różdżka i wahadełko przekraczało zdecydowanie to co mogłem zaakceptować.
Jak się zaczęło? Jakieś trzydzieści pięć lat temu przez przypadek byłem w mieszkaniu Pani Kamińskiej gdzieś w okolicach ulicy Filtrowej w Warszawie akurat w tym samym czasie gdy miała tam spotkanie grupa wyraźnie uradowanych ludzi. Tam się dowiedziałem, że to różdżkarze a cieszą się bo właśnie zostali zarejestrowani jako „Koło różdżkarzy”.
W tamtych czasach to wszystko trzeba było rejestrować ale była pewna ciekawa furtka – jeśli w przeciągu trzydziestu dni /chyba dobrze pamiętam/ Urząd nie dał odmowy to można było zarejestrować. Taka właśnie furtka umożliwiła oficjalne działanie tego koło różdżkarzy w tej powojennej Polsce.
Różdżkarze ci namawiali mnie abym spróbował swoich sił w tej dość niecodziennej dziedzinie a ja tak naprawdę to chciałem jak najszybciej opuścić to mieszkanie i tych co najmniej dla mnie dziwnych ludzi.
Nie bez powodu chciałem stamtąd wyjść – bo jeśli ktoś mówi, że można za pomocą wahadełka na mapie znaleźć gdzie zakopano zwłoki a gdzie skarby to lepiej być we własnym domu – i to jak najszybciej. Przecież jeśli taka metoda byłaby skuteczna to znaleziono by wszystkich zamordowanych i zaginionych. Jeśli można szukać skarbów to dlaczego ten Pan co tak przekonuje mnie do tej metody ma tak wytarte rękawy w marynarce – przecież powinno go być stać na nowy garnitur i to nie jeden.
Jednym słowem, pierwszy kontakt z różdżkarzami i radiestezją był zdecydowanie negatywny – dla mnie i dla tych różdżkarzy. Dla mnie bo wyszedłem stamtąd negatywnie nastawiony do radiestezji a dla nich bo na samym początku ich legalnej działalności pierwszy uczeń po prostu uciekł im.
Minęło dobre pięć czy siedem lat od tamtego zdecydowanie nieudanego spotkania z radiestezją. Przez te lata do nowo utworzonej w mojej pamięci szufladki z napisem „różdżkarstwo” zgromadziłem wiele informacji. Były to w większości pozytywne opinie o skuteczności poszukiwania wody w miejscach gdzie z wodą było krucho. Ilość tych pozytywnych informacji wzrosła od czasu gdy postawiłem pasiekę i jeździłem z nią w zgodzie z terminami pożytków /czytaj kwitnących roślin lub drzew miododajnych / po takich różnych zakamarkach gdzie ludzie nie za często się wybierają. Takie dzikie miejsca nie miały wodociągów ale miały bo musiały mieć, studnie.
Wiele z tych studni była wytyczana przez różdżkarzy. Jeśli na podwórku zagrody kopano na chybił trafił pięć dziur w ziemi które nie chciały być studniami a przychodził w końcu ktoś z rozwidlonym kijkiem, wskazywał i woda była to lepszego potwierdzenia skuteczności tej metody poszukiwania wody pod ziemią nie było potrzeby szukać.
Któregoś dnia, późną wiosną, pojechałem obejrzeć i ewentualnie kupić pszczoły w ulach oczywiście. Pojechaliśmy w dwa samochody z sąsiadem i żonami – każdy ze swoją. Było tam na miejscu trochę czasu. Sąsiad opowiedział mi wtedy, że na swojej działce sam wytyczył studnię za pomocą różdżki.
„Tak, to pokaż” - powiedziałem.
Wyciął z krzaka taki rozwidlony patyk z cienkimi końcami, wziął w ręce i chodzi po polu. I nic. To jak tu uczyć się różdżkarstwa jak nic się nie dzieje? To może ja spróbuję? Wziąłem różdżkę ale idę zupełnie w inną stronę niż chodził „nauczyciel”. Idę, nawet dwudziestu metrów nie przeszedłem a tu mi ten patyk z ręki sam wyłazi. E tam – też mi coś ale patyk „wyłazi” i się odchyla. Przeszedłem jeszcze kilka metrów i przestało. Wracam a tu znów patyk wyłazi z ręki – czyli jest to wyraźnie związane z miejscem! Czyli jednak działa i to działa na mięśnie rąk a patyk, o przepraszam, różdżka tylko sygnalizuje to co w mięśnie rąk wyczuwają i na dodatek reagują!
Spróbowała moja żona z różdżką ale jak tylko weszła na to miejsce gdzie różdżka u mnie w rękach reagowała przy pierwszym drgnięciu różdżki tak się wystraszyła, że rzuciła ją na ziemię i skończyła się lekcja różdżkowania. Próbowała jeszcze na przestrzeni kilku lat po usilnych namowach brać różdżkę do ręki ale różdżka w jej rękach już nie działała. Ot i dziwność.
Jeśli różdżka reaguje w moich rękach w sposób powtarzalny z wyraźnym powiązaniem z konkretnymi miejscami to coś w tym jest. Tylko co? Okazało się że w Instytucie Fizyki tam gdzie wtedy pracowałem jeden z fizyków prywatnie interesuje się różdżkarstwem i ma całkiem spory zbiór literatury na ten temat. Pożyczył, zacząłem czytać i znów tak jak kilka lat wcześniej odrzuciło mnie od radiestezji a tak dokładnie to od tych bzdur na które natrafiłem w tych książkach. Jeszcze nie byłem radiestetą a już wiedziałem, że w tych książkach to bzdury piszą? Tak – ponieważ można było tam znaleźć takie kwiatki :
...jeśli wezmę zegarek na łańcuszku i użyję jako wahadełko to będę mógł odczytywać która żywność jest dobra a która zła...
Po pierwsze to co to znaczy .. jeśli wezmę.. - brał i sprawdził i ktoś to zweryfikował czy nie, czy tylko autor sugeruje, że jeśli kiedyś weźmie?
Po drugie – a niby dlaczego wahadełko miało by wskazywać która żywność jest dobra a która zła?
Przecież – rozumowałem – jeśli podświadomość u kogoś jest „nastawiona” na to aby ta osoba umarła to jako dobre pożywienie pokaże wahadełko jak najbardziej szkodliwe. Nieprawdaż? Zresztą ta sama żywność dla jednego może być dobra a dla innego zła więc całe te dywagacje cytowanego tu autora książki o radiestezji są bezsensowne. Gorzej bo w tej i innych książkach roiło się od podobnych bzdur!
To w końcu jest ta radiestezja czy jej nie ma?
Nie pozostało mi nic innego jak samemu zweryfikować opinie zamieszczane w książkach – wszystkie opinie. Punktem wyjścia było – różdżka /ręce / reagują w konkretnych miejscach w sposób powtarzalny.
Co dalej?
Ponieważ już wtedy jeździłem z pszczołami po różnych dość odludnych i raczej mało uczęszczanych miejscach w każdym siedlisku pytałem się o studnie i różdżkarzy. Szczególnie interesowały mnie okolice bezwodne i wskazywane tam przez różdżkarzy studnie. Zbierałem informacje o tym ile studni próbowano wykonać bez wskazania różdżkarza i jaka była trafność wskazań. Interesowałem się też jak wykonywano studnie i na jakie warstwy natrafiano. Oczywiście sam sprawdzałem różdżką takie miejsca. Wyszły bardzo ciekawe spostrzeżenia.
Większość tych studni była umiejscowiona na środku wykrywanego pasa zakłócenia które różdżkarze nazywali ciekiem. Część z tych studni była jednak posadowiona na samy skraju takich zakłóceń. Przy kopaniu tych właśnie studni okazywało się, że od pewnej głębokości prawie dokładnie przez środek studni przechodził podział między warstwą nieprzepuszczalną a wodonośną! O przypadku nie mogło być mowy ponieważ ta sytuacja powtarzała się w odległych od siebie miejscach i studnie wskazywali różni różdżkarze! Studnie trafiały na styk odmiennych struktur.
Czyli ustaliłem drugie istotne dla różdżkarstwa spostrzeżenie – dla części różdżkarzy najsilniejszy sygnał występował na styku odmiennych struktur. Ciekawe? Pewnie że tak, na dodatek natychmiast pojawiło się pytanie „Czy tylko na styku warstwy wodonośnej i warstwy nieprzepuszczalnej występuje taki sygnał?”
Bardzo szybko, po kilku sprawdzianach doszedłem do dość rewelacyjnego wniosku – różdżkarz nie wykrywa wody a jedynie miejsca występowania odmiennych struktur w ziemi – w tym także wodę jeśli woda w jakimś miejscy stanowi odmienną strukturę!
Czy wykrywane jest tylko to to przyroda pod ziemią ukryła?
Tu mamy do czynienia z wieloma zagadkami z których tylko część daje się wytłumaczyć.
Pierwsze takie zjawisko jakie zaobserwowałem to wskazania różdżki pod siecią elektryczną a często także równolegle do niej z tym że w jednych miejscach wskazania były silne w innych słabe a jeszcze w innych nie występowały prawie wcale. Jedynym sensownym wytłumaczeniem było to, że siła tych wskazań musi zależna od gruntu a dokładnie to od układu geologicznego terenu! W miejscach gdzie występowały pod ziemią kurzawki zarówno pod samą siecią jak i w pewnej odległości od niej różdżka reagowała tak jak przy tamtych studniach wskazywanych przez różdżkarzy.
Wskazywało to na istnienie zależności wskazań nie tylko od tego co jest pod ziemią ale i co jest nad ziemią. Bardzo ciekawe potwierdzenie tej tezy uzyskałem w dość niecodziennych okolicznościach. Miałem wskazywać miejsce na studnię przy starym dworku. Przede mną było już kilku różdżkarzy ale odwierty nie dawały rezultatów. Wiedzieli o tym właściciele ale ja nie - „zapomnieli” mi o tym powiedzieć. Dość często zresztą spotykana metoda.
Wytyczyłem miejsce pod studnię a tu gospodarz wyciąga plan sporządzony przez innego różdżkarza i te dwa wskazania tamtego różdżkarza i moje różnią się całkowicie. Bywa tak czasami ale dlaczego?
Przyglądam się planowi, zresztą bardzo dokładnie zrobionemu w tej części pod budynkiem i widzę, że dość dziwny rozkład zakłóceń dokładnie, jota w jotę, odpowiada załamaniom dachu, wręcz poszczególnym belkom. Natomiast część rysunku obejmującego teren przed budynkiem dokładnie odpowiadał przebiegowi sieci elektrycznej. Czyli rozbieżność wskazań dało się dość prosto wyjaśnić. Różdżkarz, ten co był przed mną posługiwał się wahadełkiem i wykrywał bardzo słabe zakłócenia.
To dlaczego wyniki eksperymentu zwanego „stodoła” przeprowadzonego w Niemczech przytaczane są jako zaprzeczenie istnienia radiestezji? Ten eksperyment przeprowadzono w ten sposób, że w specjalnie przygotowanej stodole pod podłogą umieszczoną cienką rurę przez którą przepływała woda. Rurę tę można było przesuwać w sposób niewidoczny dla różdżkarzy. Zadaniem biorących udział w eksperymencie było wykrycie aktualnego miejsca tej rury. Wyniki wskazań w większości były negatywne.
Dlaczego?
Sądzę, że były podstawowe dwie przyczyny. Rura użyta do eksperymentów była zbyt cienka i nie była umieszczona w ziemi!
Można było zupełnie inaczej przygotować eksperyment. Można było wybrać pole pod którym przebiega rurociąg zakopany wiele lat temu i bez widocznych gołym okiem śladów które by umożliwiały ustalenie gdzie go szukać.
Można było wybrać dla sprawdzenia różdżkarzy miejsca gdzie wprowadzono pod ziemię naturalne strumienie lub takie gdzie kanały burzowe zrzucają wodę. Nawet miejsca gdzie są przejścia podziemne były by lepszym terenem testowania niż ta nieszczęsna rura która ma się nijak do tego co w praktyce szukają różdżkarze.
Bardzo ciekawe wyniki można by uzyskać gdyby zlecono różdżkarzom znajdowanie tych kilku wymienionych przeze mnie miejsc ale eksperyment „stodoła” przygotowano bez konsultacji i wyniki musiały być takie jakie były.
W maju 2000 czy 2001 roku otrzymałem zlecenie na wytyczenie przebiegu kanałów niedokończonego metra w Warszawie na Pradze. Nie było planów? Były, a jakże tylko nijak się miały do rzeczywistego układu metra. Rosjanie zostawili plany fałszywe lub niepełne.
To po co szukać te kanały jeśli po tylu latach były one już nie do użytku? Te kanały były pod Dworcem Wileńskim a tam miał powstać duży dom handlowy. Trzeba było znaleźć te wszystkie tunele i pomieszczenia, nawiercić stropy i zalać je betonem. To nie ma innych metod poszukiwania takich tuneli? Są i wykorzystano je tam ale efekty były mizerne. Na dziesięć wykonanych odwiertów tylko dwa natrafiły na stropy kanałów. Wynik taki sobie i to na dodatek te dwa trafione odwierty to były obok głównego szybu tego niedokończonego metra.
Tego typu zlecenia trafiają się bardzo rzadko i niosą że sobą kilka nieuchronnych niebezpieczeństw. Otóż zakłócenia radiestezyjne pochodzące od konstrukcji umieszczonych w ziemi przez człowieka są o wiele słabsze od tych które pochodzą od samej przyrody. Oznacza to, że jeśli na sprawdzanym terenie występują naturalne czyli silne zakłócenia to te słabe pochodzące od konstrukcji mogą być trudne do wykrycia a jeśli jedne i drugie nakładają się na siebie to odczyt może być niemożliwy lub solidnie zniekształcony.
Pomyślałem – nie spróbujesz, nie zobaczysz – Zgłoszenie przyjąłem i jadę na Pragę. Dół już całkiem ładny został wykopany między torami a dawnym budynkiem Dworca Wileńskiego a w dole wre praca. No może w jednym miejscu nie – przy wiertni stali zmartwieni pracownicy.
„Przecież tu powinien być według metody elektrooporowej kanał a kanału nie ma”. Tonący to i brzytwy się chwyta więc pewnie dlatego zdecydowali się wezwać różdżkarza a wypadło nie wiem czemu na mnie.
Sprawdzam, jest odczyt, wskazanie na trzymetrowy kanał. Wiertnia stoi siedemdziesiąt centymetrów od ściany kanału.
„Panowie, przesuńcie wiertnię o 2,2 metra i powinnyście trafić na środek tunelu.”
Nie bardzo wierzyli tym bardziej, że znalezienie tego kanału nawet piętnastu minut mi nie zajęło ale wybór mieli raczej niewielki.
Na drugi dzień mam telefon od wiertaczy:
„Panie, jest metro, przyjeżdżaj Pan trzeba pozostałe tunele znaleźć”.
Dobra wiadomość jadę tam.
„Wie Pan, myśmy tak nie bardzo wierzyli, że tylko tyle trzeba było wiertnię przestawić i przesunęliśmy o ponad trzy metry i okazało się że natrafiliśmy na ukos ściany a więc miał Pan rację. Trzeba było przestawić o te 2, 2 metra”
Przechodzę z poszukiwaniami w kierunku peronów a tam wyraźne zaznaczenia pozostawione przez tych fachowców od metody elektrooporowej tylko, że mnie wychodzi kanał dobre osiem metrów w bok od tego zaznaczenia. Dziwne, więc zrobiłem zdjęcie tak aby było widać gdzie ja a gdzie oni wyznaczyli.
I co?
Wyszło na moje. Tunel był tam gdzie ja wskazałem.
Przy wytyczaniu tego tunelu pod peronami miałem pewien problem – wskazanie było zależne od tego czy szedłem na wschód czy na zachód. Wskazanie nad tunelem powinno być niezależne od kierunku poruszania się a tu zagadka.
Jeśli mam inne wskazanie przy przechodzeniu na terenem sprawdzanym w jednym kierunku a inne przy powrocie to jest bardzo prawdopodobne, że mam do czynienia z pochyloną w stosunku do powierzchni strukturą pod ziemią.
W tamtym miejscu takie zakłócenia we wskazaniach mogły wynikać albo z rozwidlania się korytarzy albo korytarze wychodziły ku powierzchni.
Zapomniałem dodać – metro było na trzydziestu metrach i dawało się czytać bardzo dokładnie – nawet komory ułożone wzdłuż korytarzy można było dokładnie rozrysować.
Czy miałem w swojej praktyce do czynienia w swojej praktyce z innymi miejscami gdzie trzeba było szukać instalacji podziemnych? Nie, ale zdarzało się, że instalacje podziemne „wychodziły” przy okazji sprawdzania terenów pod zabudowę lub przy wytyczaniu miejsc pod studnie.
Gdzieś na samym początku mojej praktyki radiestezyjnej miałem sprawdzić obszar prawie siedemnastu hektarów pod zabudowę na ówczesnych granicach Płocka. W kilku miejscach pod ziemią były umieszczone instalacje. Część z nich była zaznaczona na planach które dostałem część nie. W poprzek sprawdzanego terenu przebiegały rury, grube rury chyba od oczyszczalni ścieków. Ciekawym doświadczeniem dla mnie było to, że w jednych miejscach miałem wskazanie dokładnie nad rurami a na innych odcinkach po obu stronach rur ale nie nad samymi rurami czyli wskazania musiały być czymś modyfikowane.
Czym?
Prawdopodobnie to układ warstw podziemnych decydował o odczycie.
Miałem też w swojej praktyce przygody tak unikalne, że życie można przeżyć i nie spotkać się z drugim tego typu przypadkiem, bo jak określić inaczej przygodę jaką miałem w willi na Górnym Mokotowie w Warszawie?
W przedwojennej willi mieszkało małżeństwo z dwójką dzieci. Starsze z dzieci miało już około dziesięciu lat a to młodsze niecały rok. To najmłodsze często chorowało. Lekarz nie mogąc dojść przyczyny takiego nawału objawów chorób u malucha nieśmiało zaproponował aby może radiesteta sprawdził mieszkanie. Wypadło na mnie. Sprawdzam po zewnętrznej stronie budynek – jest niezbyt szerokie zakłócenie. Chyba nawet nie trzeba będzie ekranować. Sprawdzam wewnątrz i okazuje się, że przy tak ogromnej powierzchni jaką właściciele mieli do wyboru to łóżeczko malucha stoi dokładnie na tym jedynym, wąskim pasie zakłócenia! Wystarczy przesunąć łóżeczko o niecałe dwa metry i dziecko będzie spało w spokojnym miejscu.
Sprawdzam dalej pomieszczenia a tu niespodzianka bo w salonie mam takie wskazania jakie występują nad kamieniami. Nic nie mówię bo kto to widział aby w salonie były kamienie – pod podłogą i to duże?
Przerwałem różdżkowanie, poprosiłem o herbatę i myślę. Intensywnie myślę co to może być. Po kwadransie znów sprawdzam ten „salon”. Wyraźnie wskazanie analogiczne do kamieni. Nie mam wyboru – mówię właścicielom co mi wychodzi
„Tak, ma Pan rację pod salonem są nie tylko kamienie ale i bomba lotnicza”
„Jak to?”
„W czasie wojny bomba trafiła w budynek, zawaliła stropy, ugrzęzła w piwnicy i nie wybuchła. Poprzedni właściciel na ten gruz i na bombę jeszcze kamieni nakładł”.
Można życie przeżyć i o takim przypadku nie słyszeć?
Można.
W innym miejscu i w innym czasie sprawdzałem nowo wybudowaną willę a tak naprawdę to dwie pobudowane na tej samej działce. Duża – młodego małżeństwa i mały domek dla dwojga starszych ludzi czyli rodziców.
Jak zwykle sprawdzam najpierw po zewnętrznej stronie budynków – jest zakłócenie dość silne wchodzi pod budynek i z drugiej jego strony wychodzi ale mam też inne wskazanie prawie półtorametrowe połączenie między budynkami! Pytam właścicieli o ten tunel - „Skąd Pan wie o przejściu?”
„Wskazuje mi tu i idzie tak”
„Tak ma Pan rację”
Sprawdzam tę dużą willę a tu wewnątrz cisza radiestezyjna – duże, silne i szerokie zakłócenie wchodzi pod budynek ale wewnątrz budynku cisza! Budynek jest zaekranowany!
„Czy pod budynkiem dawaliście Państwo keramzyt?”
„Nie”
„Czy ktoś już ten budynek ekranował?”
„Nie”
Przecież coś go musiało zaekranować – tylko co?
Okazało się, że w stropach użyto pustaków keramzytowych. Keramzyt bardzo skutecznie, radiestezyjnie ekranuje budynki!
SJS 2 październik 2004 roku
Kot kosmonauta
Pewnego razu pojechałem poza Warszawę wody szukać. Na potrzeby tego siedliska już wiercono kilka studni ale rezultaty były mizerne więc wezwano mnie. Tak bez wody żyć to ciężko. Widziałem naprawdę piękne domy które ludzie sprzedawali bo były kłopoty z wodą. Czasami był to brak wody, czasami nadmiar a czasami woda była wyjątkowo złej jakości.
Gdy wyjąłem różdżki i zacząłem sprawdzać teren to oczywiście ciekawa jak to się wody szuka gospodyni, z kotem syjamskim na ręku, chodziła za mną krok w krok. Ponieważ wyszło mi że jedna ze studni była posadowiona na pasie zakłócenia radiestezyjnego który uważałem za dobre miejsce na ujęcie wody chciałem sprawdzić jaką konstrukcję miała ta studnia. W tym celu trzeba było odsunąć płytę przykrywającą ujęcie wody i potrzebna mi była pomoc gospodyni.
Gospodyni postawiła całkiem zdziwionego kota - nie kota tylko salonowego poduszkowca - na ziemi. Kocina z obrzydzeniem otrząsała swoje łapy ale w żaden sposób nie mogła oderwać wszystkich czterech łap od tej wstrętnej, mokrej ziemi jednocześnie.
Bestia podnosząc te swoje łapy przeznaczone do wyższych celów wiedziona chyba instynktem dolazła do pierwszego z brzegu drzewa i zaczęła włazić na nie. Patrzę na te nieporadne ruchu kota i pytam gospodyni "czy kotu się nic nie stanie - bo właśnie włazi na drzewo?"
" Nie - on nigdy nie wszedł wyżej niż na poduszkę" - odpowiedziała.
Acha, czyli to tylko próby kociej sprawności - pomyślałem.
Zanim żeśmy się obejrzeli ta syjamska niedołęgą wlazła na prawie sam czubek tak na oko chyba dziesięciometrowego drzewa i zaczęła się drzeć się wniebogłosy. To trzeba było odłożyć sprawdzanie co z wodą i zająć się kotem który darł się coraz głośniej tak, że nawet wzbudziło to zainteresowanie okolicznych ptaków. Te to dopiero były zdziwione!
"Ma Pani drabinę?"
"Nie."
"A może bosak?"
"Też nie."
Wynieśliśmy więc starym partyzanckim sposobem stół pod to wrzeszczące drzewo Widział kto kiedy drzewo co się drze wniebogłosy i to jeszcze w kocim języku?
Na stole postawiłem krzesło a na końcu jakiegoś kija zamocowałem coś w rodzaju haka. Drzewo było cienkie ale wysokie i przy ziemi pień był już na tyle sztywny, że naginanie było możliwe tak gdzieś od wysokości pierwszego piętra. Konstrukcja - stół, krzesło, ja i kij z hakiem sięgała na wystarczająca wysokość, jak się wydawało, dla ratowania kota.
Kot co prawda był na wysokości gdzieś tak trzeciego piętra ale istniała szansa, że jak się drzewo nagnie to kotu starczy rozumu aby zeskoczyć na ziemię.
Wszedłem na stół, wszedłem na krzesło na tym stole, hakiem zaczepiłem jak najwyżej mogłem pień i zacząłem operację pod tytułem "kot bezpiecznie ląduje na ziemi". Nie przewidziałem, że kot nie chce być na ziemi i nie chce być na drzewie - kot chciał już być w domu, na poduszce i to bez etapów pośrednich. Jak już nagiąłem drzewo w pałąk tak aby można było złapać za obciążony kotem wierzchołek to kot wykręcił się i zaczął wędrować po pniu w kierunku najwyższego w tym momencie punktu drzewa czyli w kierunku środka utworzonego z pnia łuku. Złapałem co prawda za czubek drzewa lecz wędrówka kota odciążyła go i czuję jak mi się powoli gałąź wyślizguje z ręki - jeśli puszczę to kot zostanie jak nic kosmonautą. Tak sądzę że ze trzy posesje ta durna bestia by przeleciała co najmniej a ja chyba miałbym kłopoty z wyegzekwowaniem zapłaty za wytyczenie studni. Ściskam więc resztką sił te wysuwające się drobne gałązki i liście i drę się teraz ja głośniej od kota aby gospodyni mi pomogła trzymać ten koniec katapulty.
Kot całe szczęście wyliczył że bliżej do gospodyni jest przez nagięty wierzchołek i zaczął znów przesuwać się do trzymanej coraz rozpaczliwej przeze mnie części drzewa, dociążył tym samym wierzchołek, złapałem mocniej za gałęzie i w ten sposób Polska nie może zapisać jako sukces wysłanie w kosmos kota - kosmonauty.
SJS
Kołek w studni
Jeśli ktoś twierdzi, że zna stu procentową metodę poszukiwania wody to należy przerwać rozmowy z takim kimś ponieważ on nie wie co mówi. Jeśli ktoś powie, że woda pod ziemią jest wszędzie i bez problemów można w dowolnym miejscu ją znaleźć to ten człowiek wie bardzo mało o tym co przyroda pod ziemią "nabroiła". Starzy studniarze wiedzą z własnego doświadczenia jak dziwne sytuacje mogą wystąpić w układzie warstw podziemnych. Na jakie niespodziewane i niecodzienne rzeczy i zjawiska można natrafić pod ziemią. Bo czym wytłumaczyć jeśli na dwudziestym metrze pod ziemią świder trafia na bale, drewniane bale. Stara studnia? Tak stara że była zbudowana z bali? Przyroda bale tam zostawiła i zakonserwowała? Mało realne, raczej stara studnia.
W takiej najeżonej dziwnościami okolicy niedaleko stacji Ruda Talubska w gospodarstwie wyschła studnia. Studnia była zbudowana z kręgów i w takim przypadku najtańsza metoda to wykonanie nawiertu świdrami w dnie studni. Nie trzeba prowadzić do domy nowych rur tylko wykorzystuje się te które czerpały wodę ze studni kręgowej.
Wezwano studniarza. Ten ledwie rozstawił trójnóg nad studnią jak przyszedł dziadek i mówi:
"Uważajcie tam w studni jest kołek"
Dziadek nie tylko nie wyglądał poważnie to jeszcze od rzeczy gadał - widział kto w studni kołek?
Chyba w bajkach o żabie i kamieniu co to wodę ze studni zabrała.
Nie nawiercili studniarze w dnie tej kręgowej studni nawet ośmiu metrów jak siknęło z otworu ponad stodołę. Dziadek podskakuje i krzyczy a nie mówiłem, a nie mówiłem że kołek w studni. Gospodyni drze się jak by ją ze skóry obcierali i biega lamentując po podwórku ale majster od studni zorientował się o czym to mówił dziadek i natychmiast kazał usunąć z odwiertu świder. Na podwórku znaleźli jakiś balik i zaczopowali nim otwór.
Dziadek miał rację - w studni był kołek. Kiedyś jak dziadek był młody wydarzyła się podobna historia i też zaczopowano odwiert kołkiem. Gdyby tego nie zrobili natychmiast, woda pod ciśnieniem wyrwała by duży otwór i okolica by pływała.
Tam, w tamtej okolicy się to już zdarzało - za cara, jak stację w Rudzie budowano. Przez kilka miesięcy woda zalewała łąki. Siatki na otwór kładziono i obciążano kamieniami aż sobie poradzono.
Tak bywa, że woda pod ciśnieniem występuje już na niewielkich głębokościach.
SJS
Duchy. Kto zrobił krzywdę mojemu pieskowi?
Jeździ Pan wskazywać studnie po całej Polsce? To pytanie a raczej moja pozytywna odpowiedź na nie spowodowała, że którejś tam jesieni, w czas grzybowy jechałem pociągiem pod niemiecką granicę. Na niewielkiej stacji pełnej ludzi z dużymi koszami grzybów wysiadłem a tam czekali na mnie samochodem ci którzy do mnie dzwonili. Postanowili wyprowadzić się z miasta na wieś i w tym celu kupili kilka hektarów ziemi.
Ponieważ zaczynali praktycznie od zera trzeba było ustalić na ile to było możliwe i miejsce na siedlisko i oczywiście miejsce na studnię. Ładny teren, trochę lasu, trochę ornego pola, najbliżsi sąsiedzi dobre kilkaset metrów dalej. W ogóle okolica raczej dla miłośników, nieskażonej ludźmi, przyrody.
Trochę czasu zajęło mi sprawdzanie pola ale i tak do powrotnego pociągu było jeszcze kilka godzin. Nowi posiadacze ziemscy jak się okazało mieli niedaleko zaprzyjaźnione małżeństwo i zaproszono nas tam na obiad. Stare jeszcze poniemieckie zabudowania, działająca od lat trzydziestych żerdzinowa elektryczna pompa wodna, schludnie i dostatnio.
Gospodyni przygotowała obiad na kilka osób, także dla ludzi z sąsiedztwa. Starała się być miła dla wszystkich no może nie dla wszystkich bo mnie przywitała od progu przypowieścią o takich różnych oszustach, różdżkarzach, radiestetach i innych godnych potępienia wydrwigroszach. Nie podobała mi się zdecydowanie jej klasyfikacja i łączenie złodziejów i radiestetów razem. No ale cóż - gospodyni a ja tylko gość i to już solidnie zmęczony gość.
Duży stół ładnie zastawiony, większość ludzi już siedzi przy nim a na miejscu gdzie chciałem usiąść siedział pies. Taki nieduży, szczekliwy i chyba częściowo uczłowieczony, bo siadł tak jak wszyscy ludzie po prostu za stołem. Gazetą czy czymś podobnym spędziłem czworonoga a ten natychmiast poleciał do kuchni poskarżyć się swojej pani. Wrócił tryumfalnie na rękach pani która patrząc na mnie zapytała: "Kto zrobił krzywdę mojemu pieskowi?" Udałem, że nie słyszę tym bardziej że nie zamierzałem mu ustępować miejsca.
Oczywiście okazało się, że Pani Domu rządzi a przynajmniej próbuje rządzić nie tylko psem, mężem ale także sąsiadami i chyba im to też - oprócz psa - się to nie podobało.
Jak już trochę podjadłem i goście też a dzień był dopiero wcześnie popołudniowy zapytałem:
"Proszę Pani, czy wierzy Pani w duchy?"
Rozejrzała się niespokojnie ale szybko odpowiedziała, że nie, nie wierzy w takie głupoty.
Mów sobie co chcesz pomyślałem, ten twój odruch niespokojnego rozejrzenia się po moim pytaniu świadczy o czymś innym więc mówię do niej:
"Proszę Panią ja mam taki problem a widzę, że Pani jest mądrą kobietą, może mi Pani doradzi co mam zrobić - ja nie mam odbicia w lustrze!"
"A jak się Pan goli?" natychmiast zapytała.
"Widzi Pani - ja palcami sprawdzam czy już jestem ogolony czy nie." Całe towarzystwo przy stole przyciszyło się i zaczęli uważnie słuchać ale nikt do naszej rozmowy się nie włącza.
"A inni Pana w lustrze to widzą?" - całkiem przytomne pytanie jak na niewierzącą w duchy!
"Nie Proszę Panią - inni też mnie nie widzą" - cisza przy stole jak by makiem zasiał. Widzę, że niektórzy już połapali na czym polega zabawa ale ja poważny taki jak przed komunią i gospodyni i pozostali czekają co będzie dalej.
"A, a - mogę przynieść lustro?" Wydusiła z siebie całkiem już wystraszona kobiecina.
"Oczywiście"
Poleciała chyba do sypialni i targa ze sobą takie całkiem spore lustro. Postawiła przede mną i rozczarowana mówi:
"Przecież ja Pana widzę!"
"A dlaczego miałaby Pani mnie nie widzieć?" odpowiedziałem już w pełni usatysfakcjonowany pognębieniem tej co radiestetów i oszustów do jednego worka włożyła.
Chyba jednak najlepszą zabawę miał jej mąż - ktoś nareszcie przytarł nosa "wszystkowiedzącej" i "wszystkorządzącej" dyktatorce. Co ciekawe - rozmowy przy stole zmieniły charakter i jakoś tak wesoło się zrobiło, każdy miał coś ciekawego do powiedzenia a przed przyniesieniem lustra to tak goście byli raczej mało rozmowni bo o czym by nie mówili to zaraz gospodyni wiedziała lepiej. SJS
Znacie takich co wszystko wiedza lepiej? To zapytajcie ich czy wierzą w duchy!
W poszukiwaniu telepatii
Co to jest telepatia? Encyklopedia PWN z 1961 roku określa telepatię jako rzekome bezpośrednie przekazywanie i odbieranie na odległość myśli bez udziału narządów zmysłowych. W 1975 roku w encyklopedii tego samego wydawnictwa hasło telepatia już jest potraktowane mniej napastliwie i znika słowo rzekome. Pojawia się natomiast informacja , że telepatia jest przedmiotem prób interpretacji naukowych.
Zostańmy przy najbliższym rzeczywistemu stanowi określeniu, że jest to sporne i nie wyjaśnione naukowo zjawisko przekazywania myśli bez pośrednictwa zmysłów (bez bodźców wzrokowych, słuchowych, dotykowych) jak to podaje Słownik Wyrazów Obcych PWN 1978 r. Przyjmijmy na początek bez żadnych zastrzeżeń istnienie telepatii. Załóżmy, że w dowolnej chwili możemy odbierać i przesyłać za pomocą telepatii dowolne informacje od dowolnych osób (czy tylko osób). Natychmiast pojawiają się same wątpliwości:
-czy można korzystać z informacji innych osób bez ich przyzwolenia?
-czy można jednocześnie odbierać i przekazywać informacje (od ilu osób jednocześnie) i to w sytuacji gdy większość ludzi ma kłopoty z podzielnością uwagi,
-czy można zagłuszać lub tłumić przekazywanie informacji lub je zniekształcać, czy nawet nakładać na siebie różne informacje?,
-czy np. przekazy telepatyczne dziecka i osoby dorosłej będą tak samo ważne?,
-czy można odróżnić w tych przekazach fantazję od rzeczywistości, teraźniejszość od przeszłości, czy planów na przyszłość?.
Jeśli rzeczywiście można przekazywać myśli, bez ograniczeń, drogą telepatyczną to zanik porozumiewania się za pomocą mowy, a częściowo i za pomocą pisma jest oczywisty. To jest tylko część nasuwających się wątpliwości lecz całkowicie wystarczy aby powiedzieć: taki Świat byłby upiorny, niebezpieczny i lepiej, że taka pełna forma telepatii nie istnieje!
W naszej niezależności być może właśnie tkwi tajemnica życia i rozwoju.
Ograniczmy więc, w naszych dalszych rozważaniach, istnienie telepatii tylko do sytuacji wyjątkowych, związanych z silnymi przeżyciami i sprawami naprawdę istotnymi. Przyjmijmy, że łączność telepatyczna jest możliwa przede wszystkim między osobami w jakiś sposób ze sobą związanymi. Takie założenia będą zgodne z większością opisów sytuacji w których sugerowano wystąpienie telepatii. Ograniczona do takiego zakresu forma telepatii, jeśli występuje, nie będzie niszcząca jak miało by to miejsce w przypadku telepatii bez ograniczeń. Każdy z nas wielokrotnie spotykał się z historiami jakie przydarzyły się naszym bliskim czy znajomym w których przewija się motyw wyczuwania na odległość kłopotów jakie dotknęły osoby blisko z nimi związane. Wielu z nas przecież też miało takie niewytłumaczalne "sygnały" o problemach bliskich nam osób i to bez względu na odległość jaka nas od nich dzieliła. Odrzucając wszelkie "sygnały" typu spadające lustra czy przemieszczające się przedmioty to okazuje się, że w większości, przypadków takie przekazy, (często z dużą ilością szczegółów) były odbierane w czasie snu.
Czy można w związku z tym przyjąć tego typu potwierdzane przez późniejsze informacje przekazy jako dowód na istnienie telepatii?
Niezupełnie, ponieważ można takie przypadki wytłumaczyć także istnieniem wspólnego zegara biologicznego, czyli podobnych reakcji organizmu w tym samym czasie, lub jednakowymi reakcjami na "wydarzenia" w kosmosie u tych osób między którymi nastąpił przekaz informacji. Nie jest także uchwytne statystyczne określenie zgodności opisywanych przekazów z rzeczywistością oraz ile z nich, (pomimo potraktowania ich przez odbiorcę jako przekaz), nie miało potwierdzenia. Nie mniej jednak ogromna liczba informacji o istnieniu łączności wiązanych z telepatią nie pozwala na ich całkowite zignorowanie. Niestety po bliższej analizie, telepatia może być traktowana najczęściej jako jedno z wielu możliwych wytłumaczeń tych zjawisk. Nie można w związku z tym wszystkich tych historii traktować bezkrytycznie jako dowodu na istnienie telepatii.
Wróćmy do negowanej przeze mnie, a sugerowanej w wielu publikacjach z dziedziny radiestezji, możliwości poszukiwania wody z mapy, lub zaginionych osób a także odgadywania innych informacji za pomocą np. wahadełka. Mianowicie skuteczność uzyskiwania poprawnych informacji przy pomocy wahadełka w pewnych sytuacjach jest na tyle duże, że nie można jej wytłumaczyć przypadkiem.
Kiedy tak się dzieje?
Najczęściej wtedy, gdy ktoś znajdujący się obok poszukującego zna prawidłową odpowiedź! Można to tłumaczyć telepatycznym odczytem informacji od osoby znającej treść informacji, lub zwykłym oszustwem. Czyli niestety znów po znalezieniu zjawiska które można by było podciągnąć pod telepatię, ponieważ można je wytłumaczyć także w inny sposób, nie może ono służyć nam dla potwierdzenia istnienia telepatii, ani też do jej odrzucenia.
Proponuję przeniesienie się z naszymi rozważaniami w rejon który dla odmiany na pierwszy rzut oka zupełnie nie jest łączony z telepatią a mianowicie zastanówmy się nad metodami pracy wróżek.
Będąc kilkakrotnie u wróżki (dla towarzystwa osób które tam nie miały odwagi same pójść a także nie ukrywam czystej z ciekawości), zwróciłem uwagę, że w trakcie kolejnych wizyt tej samej osoby u wróżki za każdym razem przepowiadana przyszłość miała inaczej przebiegać. Nic tylko wyciągnąć wniosek, że to całe wróżenie jest niewiele warte. Tak, tylko za każdym razem mimo, że przepowiadana przyszłość była inna to jednak dokładnie pokrywała się z oczekiwaniami osoby której wróżono! Może to telepatyczny odczyt umożliwiał wróżce tak dokładne "przepowiadanie" przyszłości. Byłoby to zbieżne ze zwiększoną trafnością radiestetów poszukujących odpowiedzi za pomocą wahadełka.
Podobne wnioski nasuwają się przy próbie poszukiwania wyjaśnienia dużej trafności w "chciane" tematy na egzaminach przez jednych zdających, gdy pechowcy dla odmiany trafiają na trudne tematy. Może tu też wyjaśnieniem jest właśnie telepatia?
Wiele się pisze i mówi o tak zwanej kobiecej intuicji. Czy u jej podłoża też nie należy poszukiwać właśnie telepatii? Czyż podświadome odróżnianie przez kobiety nawet delikatnych różnic w nastrojach bliskich im ludzi nie może być wynikiem właśnie telepatii? Ponieważ kobieca intuicja jest szczególnie skuteczna w przypadku bezpośredniego kontaktu a nie na dużą odległość, niestety nie można wykluczyć wyczuwania przez kobiety subtelnych zmian w tonie głosu, układzie rąk, w sposobie poruszania się czy nawet w zmienionym zapachu ocenianej osoby. Czyli można tłumaczyć w inny niż przekaz telepatyczny sposób istnienie kobiecej intuicji.
Bawienie się w statystyczne sprawdzanie skuteczności przekazów telepatycznych na zamówienie czyli w sztucznie stworzonych warunkach uważam za zupełnie pozbawione sensu. Przyjmując, na podstawie zresztą opisanych przypadków telepatii, że przekazy takie występowały między ludźmi blisko ze sobą związanymi gdy chociaż jedno z nich znajdowało się w stanie ekstremalnych przeżyć, stwarzanie takich sztucznych stanów dla przeprowadzania seansów telepatycznych musi budzić ogromne wątpliwości, także natury moralnej.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu podobne wątpliwości co dziś telepatia budziła w świecie nauki hipnoza. Co się zmieniło przez te lata? Hipnoza została uznana przez naukę chociaż, pomimo ogromnej liczby jej opisów i publikacji na jej temat istota hipnozy jest w dalszym ciągu nie wyjaśniona! W naszych rozważaniach o telepatii hipnoza niestety musi być brana pod uwagę jako element który dość dokładnie może zniekształcać wyniki doświadczeń przeprowadzanych z telepatią. Ponieważ w transie hipnotycznym można, przynajmniej u części osób, "zapisywać" informacje o tym jak one mają działać na kilka miesięcy czy nawet lat naprzód to przeprowadzanie seansów telepatycznych z udziałem takich osób może być z góry zafałszowane i to bez wiedzy tych osób!
Jest jeszcze jedno zjawisko które może prowadzić na ślad telepatii. Określane jest ono hasłem deja vu czyli to już widziałem i dotyczy trudnych do wytłumaczenia wrażeń, że pierwszy raz widziane miejsce czy oglądane zdarzenie już kiedyś widzieliśmy chociaż było to niemożliwe. Być może obrazy tych miejsc były przesłane drogą telepatyczną?
Czy istnieje inne wytłumaczenie - nie wiem.
Na sam koniec poszukiwań potwierdzenia czy zaprzeczenia istnienia telepatii chciałbym czytelnikom opisać dość dziwne zjawisko z pogranicza hipnozy i bioenergoterapii, które co jest najciekawsze chyba najbardziej świadczy na korzyść teorii o istnieniu telepatii. Tu muszę podać kilka informacji o mojej profesji a mianowicie jestem od wielu lat zawodowym radiestetą. To że na co dzień niemal spotykam się z trudnymi do wytłumaczenia zjawiskami czy "sygnałami" jest wręcz przypisane do mojego zawodu. Szczególnie natomiast zaintrygowała mnie możliwość oddziaływania na ludzi za pomocą rąk podobnie jak czynią to bioenergoterapeuci. Co mnie niezmiernie zdziwiło to zakres tego oddziaływania, odległość a także to że takie możliwości oddziaływania na innych posiada prawie połowa sprawdzanych osób.
Dobrze ale o jakie oddziaływanie tu chodzi?
Przy zbliżaniu rąk do ludzi w trakcie zabiegów bioenergoterapeutycznych pojawiają się oprócz odczucia ciepła, zimna, przesuwania się czegoś w środku itp. odczuć trudnych do zweryfikowania także wyraźnie zauważane przez otoczenie zachwiania równowagi u osób poddawanych zabiegowi. To co jest najdziwniejsze w tych reakcjach to zgodność kierunku "przewracania" z kierunkiem ruchu rąk osoby oddziałującej. W wielu przypadkach możliwość sterowania jest tak samo skuteczna z bliska jak i z odległości kilkudziesięciu metrów a także bez względu na to czy "sterowana" osoba widzi ruchy rąk oddziałującego czy nie! Tu trzeba przypomnieć jedną z definicji telepatii która określa, że jest to przekazywanie myśli (a więc także poleceń) na odległość bez udziału zmysłów wzroku, słuchu, dotyku itd. Czyli opisywane tu zjawisko spełnia ustalenia definicji telepatii. Co prawda uważny czytelnik natychmiast powie: przecież tu nie ma przekazywania myśli. Czy rzeczywiście - przecież jest to jednak przekazywanie poleceń, co prawda dość prostych, ale zgodnych z myślą osoby oddziałującej!
Jest to więc telepatia!
Dodam do tej informacji jeszcze jedną która jest może najbardziej szokująca i zagadkowa - otóż eksperymenty z oddziaływaniem za pomocą rąk na odległość dają wyniki prawie z jedna trzecią przypadkowo dobranych osób. To nie koniec rewelacji - oddziaływanie zanika jeśli osoba na którą mamy oddziaływać stoi na silnym podziemnym cieku. Można więc chyba wyciągnąć wniosek, że "działanie" materii martwej jaką jest woda i rąk bioenergoterapeuty mogą mieć więc ten sam charakter. Przyznam się, że w tym punkcie nawet dla mnie jest to szokujące! Jest zbyt wiele sygnałów i to jak widać w różnych, czasami na pozór ze sobą nie związanych dziedzinach potwierdzających istnienie telepatii, aby kategorycznie odrzucać jej istnienie.
Można, opierając się na zebranych informacjach o przypadkach przekazów telepatycznych przyjąć, że przekazy na duże odległości miały miejsce najczęściej podczas snu odbiorcy, gdy przekazy na jawie odbywały się prawie wyłącznie na odległościach nie przekraczających kilkunastu metrów. Coś w tym wszystkim jest, tylko dokąd ta droga prowadzi?
Dla mnie, faktem oczywistym jest istnienie telepatii lecz tak samo oczywistym jest brak możliwości praktycznego wykorzystywania telepatii na co dzień. Lecz jeśli ludzkość na swojej drodze rozwoju wykształciła tyle cech o które u zarania jej dziejów trudno było ją nawet podejrzewać to nie można wykluczyć, że lista tych możliwości które znamy dzisiaj nie jest zamknięta. Wystarczy porównać niezgrabne bazgroły pozostawione przez naszych przodków na ścianach jaskiń chodź by do dzisiejszej grafiki komputerowej aby nie zamykać się w zarozumiałej negacji istnienia telepatii. Może właśnie dziś w telepatii jesteśmy w takim punkcie jak ludzie pierwotni z malarstwem w epoce jaskiniowej i biorąc pod uwagę wizję istnienia pełnej telepatii może to dla ludzkości lepiej?
Stefan Jerzy Siudalski 94-01-12
Biopole
Jeśli już sama radiestezja budzi u wielu ludzi duże wątpliwości co do rzeczywistych możliwości jakie ona ze sobą niesie to jak przekonać o istnieniu biopola czy biosterowalności? W przypadku biopola wątpliwości obejmują właściwie wszystkiego co dotyczy tego tematu zaczynając od pytania czy biopole nie jest jedynie wymysłem kilku zapaleńców?
W jaki sposób trafiłem na ślad zjawisk które doprowadziły mnie do uznania istnienia biopola?
Otóż podczas radiestezyjnego sprawdzania mieszkań w miejscach gdzie występowały silne zakłócenia radiestezyjne a ludzie mieszkali tam przez wiele lat konieczne okazało się oprócz zaekranowania mieszkania także bioenergoterapeutyczne oddziaływanie na ludzi w celu przyspieszenia regeneracji organizmu którego struktura była naruszona właśnie przez zakłócenia radiestezyjne.
W trakcie przeprowadzania tego typu “korekt” w kolejnych miejscach i z kolejnymi ludźmi występowało dość ciekawe zjawisko - większość ludzi poddawanych tego typu zabiegom reagowało niezwykle żywo i wręcz widowiskowo na zbliżanie do nich rąk. W skrajnych przypadkach ludzie ci byli bliscy utraty przytomności a wielu z nich reagowało niekontrolowanymi przez nich ruchami ciała. Najbardziej istotnym spostrzeżeniem było to, że te “niekontrolowane” ruchy ciała były dokładnie zbieżne z ruchami moich rąk! Nie miało żadnego znaczenia czy osoba poddawana zabiegowi widziała moje ręce czy nie! Wyraźnie miałem do czynienia z przekazem informacji za pomocą moich ruchów rąk. Nazwałem to zjawisko – biosterowaniem lub biosterowalnością.
W miarę oswajania się z tym niezwykłym zjawiskiem (przy pierwszych tego typu sytuacjach sądziłem, że to co obserwuję to jest tylko przypadkową zbieżnością) poczyniłem następne spostrzeżenia:
1. - stopień reakcji ludzi był wyraźnie zróżnicowany i istniała zależność “głębokości” oddziaływania od czasu przebywania osób na zakłóceniach i od siły tych zakłóceń z zależnością - czym czas przebywania dłuższy i siła zakłóceń większa tym większa podatność organizmu na oddziaływanie rąk czyli biosterowanie,
2. - część osób pomimo zamieszkiwania na silnych zakłóceniach przez długi okres czasu była całkowicie odporna na opisywane oddziaływania. Wspólną cechą tych “odpornych” ludzi było to, że wszystkie te osoby uzupełniały magnez w organizmie (w niektórych przypadkach było to wręcz objadanie się np. czekoladą lub orzechami!)
3. - dość łatwo można było nauczyć całkiem przypadkowych ludzi (także tych wykazujących dużą wrażliwość na oddziaływania) w jaki sposób można “sterować” za pomocą rąk ludźmi. Istnieje wyraźna hierarchia możliwości wzajemnych oddziaływań - są osoby na które nikt nie może oddziaływać, są osoby na które można oddziaływać i one też mogą oddziaływać na inne (ale nie wszystkie) i są takie osoby na które prawie wszyscy mogą oddziaływać a one na nikogo!
4. - istnieje graniczna odległość między tym kto oddziaływuje a osobą poddawaną oddziaływaniu po przekroczeniu której zanika możliwość oddziaływania - odległość ta waha się od kilku do kilkudziesięciu metrów!
5. - graniczna odległość oddziaływania zależy od wrażliwości osób i od występowania zakłóceń radiestezyjnych w miejscu przeprowadzanej próby oddziaływania,
6. - w miarę uzupełniania magnezu w organizmie możliwość oddziaływania stopniowo maleje,
7. - wrażliwość na tego typu “sterowania” można w większości przypadków zmniejszyć do minimum lub całkowicie usunąć nie tylko przez uzupełnianie magnezu ale także odpowiednim zabiegiem bioenergoterapeutycznym!
8. - wyraźnie dają się wyróżnić trzy strefy biopola: zasięg bezpośredni czyli kilkadziesiąt centymetrów, zasięg podstawowy ok. 2 - 4 m w którym możliwe jest określanie dość precyzyjne kształtu biopola i zasięg oddziaływania dochodzący do ok. 20 - 30 m,
9. - kształt biopola jest wyraźnie zależny od stanu zdrowia osoby
Co to jest biopole?
Prawdopodobnie jest to czysto fizyczne (czy też raczej biofizyczne) zjawisko - na co wskazuje ograniczona odległość oddziaływania - nie opisane jeszcze przez naukę!
Jak daleko sięga? Sadzę, że można wyodrębnić trzy strefy dające się wyróżnić w biopolu.
Strefa bliska to odległość kilkudziesięciu centymetrów. Wyczuwa się wrażenie ciepła, zimna, odpychania rąk, oraz niekontrolowane ruchy rąk u osoby na którą się oddziałuje.
Większość ludzi w mniejszym lub większym stopniu posiada tę wrażliwość i dość łatwo jest nauczyć wyczuwania jak należy przesuwać dłonie. Proszę zwrócić uwagę, że bioenergoterapeuci krzyżowanie rąk na zakończenie oddziaływania wykonują wręcz odruchowo dochodząc do takiego postępowania niezależnie od siebie,
Strefa odczytu biopola czyli około 4-6 metrów. Co można odczytać? Kształt biopola jest wyraźnie związany ze stanem zdrowia i przeżyciami człowieka. Normalny kształt biopola przypomina balon którego górna krawędź to czubek głowy a dolna - stopy. Możliwe jest dość dokładne wskazanie miejsc zagrożonych w organizmie Zmiany w kształcie biopola to najczęściej:
wklęśnięcia - wskazujące miejsca zagrożone,
zmiany polaryzacji - miejsca w których uruchomione zostały mechanizmy leczenia [ także po zabiegach bioenergoterapeutów],
“dzioby” i “aureole” wskazujące na przeżywane konflikty i działanie sekt lub podobnie ingerujących w umysł ludzki grup,
Jak jest przydatność takich odczytów i na ile są one powtarzalne? Z mojego doświadczenia wynika, że na wiele miesięcy przed wystąpieniem objawów chorobowych można wskazać zagrożony rejon organizmu. Zdarzają się zakłócenia w kształcie biopola krótkotrwałe - np. po przemęczeniu itp które mogą mylić co do skali zagrożenia - dlatego bardzo pomocna staje się w tym momencie irydologia. Miejsce które jest jednocześnie “wskazywane” przez zmiany w biopolu i sygnalizowane w oku wymaga już dokładnej diagnostyki metodami medycyny klasycznej!
Oraz trzecia strefa czyli strefa możliwego występowania biosterowalności o zasięgu do około 30 metrów. Można obserwować odchylanie równowagi osoby sprawdzanej aż do “pchania” i “cofania” zgodnie z poleceniami wydawanymi przez osobę sterującą!
Trochę to wszystko wygląda na fantazję lecz zarówno powtarzalność zjawiska jak i liczba osób które były naocznymi świadkami tych zjawisk wyklucza możliwość pomyłki – biosterowalność istnieje. Biopole też.
Wiele przykładów wskazuje na to, że biopole ma ten sam lub podobny charakter co zakłócenia radiestezyjne. Doświadczenia przeprowadzane na ludziach którzy długi czas przebywali na zakłóceniach radiestezyjnych wykazują wyraźnie, że ludzie ci o wiele łatwiej niż inni mogą być poddawani “praniu mózgów”. Na ludzi tych można oddziaływać tak głęboko, że część ich reakcji nie jest przez nich kontrolowana.
Drugim sygnałem potwierdzającym zależność między biopolem a zakłóceniami radiestezyjnymi jest wpływ zakłóceń na wyraźne zmniejszanie się możliwości oddziaływania jeśli doświadczenie przeprowadzane jest na silnych zakłóceniach radiestezyjnych! Odległość skutecznego biosterowania malała z kilkudziesięciu metrów do jednego metra!
Czy przekonałem że istnieje coś takiego jak biopole? Czy przekonałem, że ludzie mogą na siebie oddziaływać jeśli są blisko siebie? Jeśli nie to proszę sobie przypomnieć własne reakcje jeśli znaleźliśmy się w grupie osób. Czy do jednych osób czujemy sympatię a do innych antypatię nawet jeśli nie znamy tych osób? Czy w towarzystwie jednych osób czujemy się dobrze a innych unikamy chociaż starają się dla nas być mili?
Sadzę, że część tych sympatii i antypatii wynika z wzajemnego oddziaływania naszego biopola!
SJS
Miotły
Wiele dni spędziłem sam jeden na działce, na tej działce co tylko z nazwy jest działką – w którym kierunku by nie rzucić kamień to zawsze na moim upadnie. Tyle hektarów to nie jest tak całkiem działka – ot kawał pola a w środku siedlisko.
Prawie pół kilometra ta moja samotna siedziba leży od drogi bitej łączącej wioski a do mnie prowadzi polna, wąska droga czy raczej dróżka. Ta droga prowadzi do mnie i na pola więc jeśli skręca w nią samochód osobowy to prawie na pewno jedzie on do mnie.
Różni ludzie tą drogą przyjeżdżali – przyjaciele, znajomi, ludzi których przywiódł tu interes lub ciekawość. Przyjeżdżali też tacy co chcieli po prostu odpocząć.
Któregoś razu przyjechał z dwójką swoich przyjaciół znajomy mojej córki. Wysiedli - „Czy możemy tu gdzieś namiot rozstawić?”
„A gdzie chcecie? Sto metrów w tamtą stronę dwieście w tą to też moje więc możecie wybierać ale są dwa wolne domki więc może lepiej w jednym z nich się zatrzymacie?”
„Oj, to dobre. Co Pan robi?”
„Teraz tak przed wieczorem to nic ale tak w ogóle to jestem radiestetą”
„Acha, to Pan nieboszczyków szuka?”
„Nie”
„To pewnie zakopane skarby lub ukradzione samochody?”
„Nie”
„To co Pan robi?”
„Jako radiesteta wyznaczam gdzie dom a gdzie studnię postawić”
„Sprawdza się to czasami?”
„Tak i to nie czasami. To jest dość skuteczna metoda poszukiwania miejsc w których można spodziewać się wody”
„To nie jest naukowo potwierdzone?”
„Dlaczego? - od ponad dwudziestu lat radiestezja jest wpisana na listę zawodów”
Poczęstowałem młodych herbatą, podjedli no to czas na radiestezję. Wyciągnąłem różdżki a mam taki pas na działce na którym większości ludzi różdżka reaguje i próbujemy. To znaczy dałem młodej różdżkę, ustawiłem jej ręce odpowiednio i do przodu czyli w kierunku tego pasa zakłóceń.
Idzie raczej żeby pożartować sobie z radiestezji a tu niespodzianka – różdżka zaczyna się w ręku poruszać. W jednej chwili zamiast żartu pełne zdumienie.
„O rusza,się rusza, to nie ja naprawdę nie ja” a oczy ma jak dwa talerze – ze zdumienia. To i drugi żartowniś też chciał sprawdzić jak to jest i już dwoje miałem na działce przekonanych że ta radiestezja to jednak... istnieje.
No dobrze – mam dwoje nawróconych to teraz zobaczymy jak wyglądają ich biopola.
„Można?” pytam, bo bez zezwolenia raczej nie wypada sprawdzać komuś biopola.
„Tak”
Sprawdzam biopole jednemu, później drugiemu i widzę, że trafił mi się dość rzadki przypadek - oboje są biosterowalni! Można nimi sterować prawie z odległości dwudziestu pięciu metrów!
No jedna osoba biosterowalna, ale dwie?
Każde z nich widzi na własne oczy co można robić z drugim człowiekiem i jaki polecenia są wykonywane w sposób nie kontrolowany! To teraz już nie tylko oczy mieli ze zdumienia jak talerze ale i buzie jakoś tak raczej rozdziawione mieli.
Przyszedł czas na małą, moją zemstę – poszedłem do garażu. Wziąłem dwie miotły, takie kupione na jarmarku dwie duże miotły i idę z nimi do tych „niedowiarków”.
„No to teraz pokażę wam krótki kurs latania na miotłach” - mówię.
I co? Ano wzięli ode mnie te miotły i czekają na instruktaż jak na nich latać! Moja zemsta się dopełniła! Jeszcze godzinę temu drwili sobie z radiestezji a teraz są gotowi do nauki latania – na miotłach.
Wystarczy - „Widzicie jak trudna jest do uchwycenia granica miedzy tym co realne i kompletną bzdurą?”
SJS
A wszystko latało...
Poproszono mnie abym sprawdził czy można ustalić przyczyny nienormalnego zachowywania się domu. Niegrzeczny dom? I to ponoć nawet bardzo niegrzeczny – przynajmniej tak twierdził jego właściciel. Opisywał on, właściciel nie dom, że co pewien czas w domu miały miejsce dziwne wydarzenia – latały przedmioty, talerz z jedzeniem sam bez niczyjej pomocy potrafił wylądować na ścianie – przygasały światła, psuły się komputery i to wszystko w biały dzień.
Czytałem o takich domach, nawet w telewizji pokazywali ale ani opisy ani to co pokazywano nie dawało podstaw aby te historie traktować jako wiarygodne. Problem z nimi był taki, że informacje o tego typu zjawiskach pochodziły z różnych stron świata i z różnych okresów historycznych a więc może coś w tym jest?
Poproszono, więc skorzystałem – trzeba zobaczyć na własne oczy jak to wygląda i czy jest to jedynie wymysł czyjejś wyobraźni czy nie.
Stary, przedwojenny dom oficera na warszawskim Żoliborzu, blisko skarpy i blisko cytadeli. Sprawdzam dom po zewnętrznej – nic nie wskazuje aby były tam silne zakłócenia radiestezyjne. Nie mam też wskazań które by sygnalizowały naprężenia w samej skarpie pod budynkiem. Pytam o szczegóły samego właściciela o on chętnie opowiada o tych latających przedmiotach ale coś mi nie pasuje. Powołuje się on na swojego pracownika, na sąsiadów a tymczasem oni widzieli tylko skutki a nie widzieli żadnych latających przedmiotów a jedynie ślady po tych „lotach” na ścianie.
Schodzimy do piwnicy, gospodarz tuż za nami i w tym momencie gdy gospodarz trzyma się poręczy schodów przygasa, w końcu gaśnie i znów się zapala światło. Jak na duchy to raczej niewiele.
Wracamy na górę, na parter, sprawdzam wszystko jeszcze raz – stwierdzam brak jakichkolwiek oznak nietypowych wskazań radiestezyjnych ale mam ze sobą miernik do szukania przewodów w ścianach i jest on wyposażony także we wskaźnik pola elektromagnetycznego. Sprawdzam więc nim i tu niespodzianka – normalnie to przewody w ścianie wykrywa się tym urządzeniem z odległości 3-5 centymetrów a tu ściany wykrywam z około metra.
Ściana promieniuje, ponad metr od podłogi też jeszcze wykrywam tym przyrządem promieniowanie elektromagnetyczne. Co jest? Przecież jeśli ten miernik wykrywa z kilku centymetrów moc kilkuset miliwatów to jaka może to być moc, że wykrywa z ponad metra. Przecież tłumienie rośnie z kwadratem odległości więc to muszą być moce liczone chyba w kilowatach!
Co tak może promieniować?
Bliska jednostka wojskowa sieje taką mocą?
Bez sensu.
To co?
Kiedyś, wiele lat temu miałem do czynienia z czymś co podobnie „siało” ale to była „samoróbka” zgrzewarka do folii. A może jednak wojsko?
To promieniowanie oczywiście nie mogło mieć nic wspólnego z „lataniem” przedmiotów ale należało to zjawisko zbadać i znaleźć źródło. Dlaczego odrzuciłem wersję latających przedmiotów?
Może nie do końca odrzuciłem lecz ponieważ nikt oprócz właściciela nie widział tych niecodziennych efektów a on powoływał się na świadków którzy po dokładnym przepytaniu nie potwierdzili wersji podawanych przez właściciela willi więc moje wątpliwości rosły pomimo tego, że wiedziałem o istnieniu na świecie miejsc w których występowały anomalie grawitacyjne.
Po co więc interesowałem się tym promieniowaniem? Brałem pod uwagę możliwość występowania zjawiska o którym słyszałem a mianowicie ponoć na uskoku mogą pojawiać się znaczne potencjały elektryczne. Tak duże, że mogą być wykrywane podobnie jak fale elektromagnetyczne. Szukałem więc możliwości powiązania tego zjawiska które wykrywałem przyrządem z anomaliami grawitacyjnymi. Czy znalazłem?
Poprosiłem aby do tego domu ściągnięto skaner którym można ustalić występujące tam częstotliwości. Jeśli to by była jedna częstotliwość podejrzewać by trzeba wojsko i złe ustawienie radiostacji, radiolinii lub nawet radaru. Jeśli występowałoby całe spektrum częstotliwości to wtedy podejrzana by była jakaś samoróbka.
Jaki był wynik?
Wyszło, że ktoś się bawił w „nieznane zjawiska” pomagając im trochę.
Przejrzałem taśmy z nagraniami jakie wtedy było robione i wychwyciłem taką sekundę gdy właściciel sądził, że go nikt nie nagrywa – miał wyraz twarzy człowieka który wszystkich wyprowadził w pole.
Czyli z tym lataniem przedmiotów to bujda? W tamtym przypadku na pewno ale to nie przesądza czy takie zjawiska mogą występować czy nie.
Dlatego gdy znów pojawiła się propozycja wyjazdu do podobnie nawiedzonego domu nie odmówiłem.
Wnuczka z dziadkiem mieli być świadkami już nie tylko latania przedmiotów a wręcz przemieszczania się prawie wszystkiego i prawie wszędzie.
Po przyjechaniu na miejsce dowiedziałem się, że podczas wyjazdu rodziców, dziadek i wnuczka zamieszkali razem w starym, bo jeszcze z czasów gdy konie były jedynym, szybkim środkiem przemieszczania się, domu. Dopóki mieszkał tam sam dziadek nic się nie działo ciekawego dopiero pojawienie się dorastającej wnuczki uruchomiły się wszystkie „niszczycielskie moce”. Ciężkie lustra same spadały, szuflady wylatywały na podłogę, cukier, mąka, ponoć także fruwać umiały – jednym słowem – duchy jak nic. No to szukamy duchów.
Najpierw uważnie wysłuchałem to co mieli do powiedzenia dziadek i wnuczka. Według nich to meble i przedmioty ożywały spadając, latając, przemieszczając się zupełnie bez widocznych przyczyn. Oboje tak się tych nieprawdopodobnych zjawisk wystraszyli, że zamknęli z tym śladami działania „sił nadprzyrodzonych” i wynieśli się do domu rodziców wnuczki. Wyglądało, że najbardziej wystraszona była wnuczka i dlatego zdziwiłem się niezmiernie gdy to właśnie ona jako pierwsza wbiegła do tego nawiedzonego domu gdy go wraz z ekipą telewizyjną otworzyliśmy.
Wchodzę i ja – niezbyt przyjemny zapach bo zepsuła się żywność. Zniszczenia wewnątrz niesamowite lecz szybko wyłapuję brak jakiegoś sensownego wspólnego mianownika dla tego co tam zobaczyłem. Bo tak, gdyby to był jakiś zamknięty w domu zwierzak to tylko przedmioty o jego wadze leżałyby na podłodze i wszystko co może pęknąć byłoby potłuczone a tu i lekkie i ciężkie przedmioty „przemieszczały” się tak aby nic co wartościowe nie zostało zniszczone. Więc nie zwierzak i nie duchy.
Podchodzę do telewizora a on leży na ekranie na dość wąskim stoliku. Telewizor ciężki i od razu orientuję się, że potrzeba było dwóch osób aby go podnieść i delikatnie przekręcić i położyć na stoliku. Acha, to te duchy to dwie osoby ale kto i dlaczego? Dziadek i wnuczka? Chyba nie.
Wchodzę do kuchni jako pierwszy, mąka, cukier rozsypane na podłodze i widzę wyraźny ślad małej, bose stopy. Pytam wnuczki:
„A ty co? Na bosaka tu biegałaś?” - a ta odruchowo odpowiada, że w rajstopach – czyli mam pierwszego ducha. A dziadek? Jego śladów nie widać ale dziadek przyznaje się tylko do tego, że widział jak ciężki, zabytkowy wieszak sam spadł na ziemię. A co z resztą?
Przyglądam się szufladom które ułożone w dziwny stos nie straciły swojej zawartości i dość stabilnie to się trzyma. Czyli duchy które dokładnie znają prawa grawitacji i jeszcze ten zegar co się wtedy gdy to się wszystko działo się zatrzymał a teraz chodzi. Otwieram skrzynkę zegara, leży kluczyk do nakręcania. Nakręcam każdą ze sprężyn, czyli tę od chodzenia i tę od bicia licząc ile potrzebuję wykonać obrotów. Wychodzi, że około trzech dni temu zegar był nakręcany a mieszkanie ponoć było zamknięte na klucz dobre siedem dni temu. Kto tu w międzyczasie przychodził i jak wchodził? Duch troszczy się o zegar?
E, coś tu kupy się nie trzyma – kto to i po co to wszystko wymyślił?
Wyszliśmy z mieszkania na zewnątrz. Przed wejściem ławeczka. Siedliśmy i ktoś mówi:
„O, tu są podczepione jakieś klucze”
Okazało się, że ktoś ukrył pod ławeczką klucze do tego nawiedzonego mieszkania! Duchom to raczej klucze są niepotrzebne. Komu więc zależało aby dziadkowi napędzić strachu tak aby wyniósł się do innego mieszkania?
Wnuczka z kolegą?
Może ktoś jeszcze brał w tym udział?
Nie wiem.
Ponieważ moim zadaniem było stwierdzenie czy dom rzeczywiście został „nawiedzony” orzekłem, że nie mam najmniejszych wątpliwości, że wszystko co widziałem było wykonane przez przynajmniej dwie osoby i tyle z duchów pozostało.
A jak z innymi nawiedzonymi domami?
Nie wiem. Te dwa które sprawdzałem nie wykazywały, oprócz pomysłowości ludzi, żadnych cech nadnaturalnych.
SJS 20 XII 2004 sanatorium Szczawno Zdrój