Rębkow po latach - Stefan Jerzy Siudalski

 Statystyki
Przejdź do treści

Rębkow po latach

Twórczość > Opowiadania

Rębków

Moja matka, jako siedemnastoletnia dziewczyna przyjechała w latach trzydziestych ubiegłego wieku ze Słonima do swojej zamężnej siostry do Garwolina na dwa tygodnie
pozostała na całe życie. Została nie w samym Garwolinie ale w Rębkowie mój ojciec stamtąd pochodził.
Rodzice moi wielokrotnie wyprowadzali się z Rębkowa ale zawsze wracali. Po zbombardowaniu Garwolina w 1939 roku wrócili do domu dziadków w Rębkowie i cały czas wojny tu byli.
Po wojnie mieszkali w Kłodzku, Świdnicy, Siedlcach znów na kilka lat zamieszkali w Rębkowie. Nawet gdy na stałe zamieszkali w Warszawie miejscem gdzie spędzali wolny czas był Rębków.
Rębków, Rębków, Rębków
co to jest Rębków?
Fot . Moja matka przyjechała jako młoda dziewczyna w latach trzydziestych ubiegłego wieku na dwa tygodnie do Garwolina
została w tamtej okolicy /w Rębkowie/ na ponad 60 lat czyli do końca życia


..Trzy kilometry za Garwolinem
Jest wioska, Rębków się zowie,
Świeża, pachnąca bzami, jaśminem,
Kwitnąca szczęściem i zdrowiem....
To fragment wiersza napisanego ponad siedemdziesiąt lat temu.
Rębków to wieś, wieś która leży siedem kilometrów
od Garwolina przy drodze z Garwolina do Wilgi i tego można dowiedzieć się z każdej mapy samochodowej lecz z tych map nie można odczytać, że przez Rębków prowadzi średniowieczny trakt do Osiecka. Nie można też w żadnym przewodniku wyczytać, że przy tym trakcie, między Starym Rębkowem a Rębkowem Borkami w 1937 roku odkryto dwa groby. Groby zbudowane w kształcie skrzyń kamiennych. Po pochowanych w nich ludziach już nawet śladu nie było ale pozostały w grobowcach bardzo dobrze zachowane gliniane garnki w których żywność na drogę w zaświaty zmarłym ich współplemieńcy pozostawili.
Wśród garnków były też z krzemienia
wykonane siekierki, ostrza i wióry. Taki rodzaj krzemienia pasiastego występuje tylko w jednym miejscu w Górach Świętokrzyskich.
Daleko nawet dziś a cztery tysiące lat temu było jeszcze dalej. Może nie tyle dalej co wiele dłużej się wtedy podróżowało.
W tamtej okolicy znajdowano różne kamienne i krzemienne narzędzia.

To te grobowce miały tyle lat?
Chyba nawet więcej.
To one mają tyle lat co piramidy?
Tak.
Ile więc lat ma Rębków?
Nie można zakładać, że przez te ostatnie cztery tysiące lat miejsce zwane dziś Rębkowem było ciągle zasiedlane a już zupełnie nie można uważać, że ci co tam dziś mieszkają są potomkami tamtych
mieszkańców z przed czterech tysiącleci. Przez Europę a więc i przez tę część Polski przeszło wiele plemion. Niektóre z nich gościły krótko inne zasiedlały te tereny sześćset lat lub dłużej. Pozostały po nich groby, skorupy garnków, kamienne i żelazne narzędzia i broń.
To tak naprawdę ile lat ma Rębków?
Zadawałem to pytanie dzisiejszym mieszkańcom Rębkowa.
I co?
Młodzi mówili, że pewnie ponad sto, starsi że pewnie dwieście lub więcej. Byli nawet tacy którzy mówili, że pewnie ponad czterysta ale i dla nich było szokiem gdy mówiłem, że nie mniej niż
osiemset.
Zachowały się dokumenty?
Nie, ale w dokumencie sprzedaży wsi Garwolin z 1407 roku można znaleźć zapis, że Garwolin graniczy z polami wsi Wola Rębkowska. Jeśli więc sześćset lat temu istniała wieś o nazwie Wola Rębkowska to jest oczywiste, że Rębków musi mieć mieć grubo więcej niż sześćset lat ponieważ aby mogła powstać miejscowość Wola Rębkowska to Rębków już musiał być.
Ile lat ma więc Rębków?
Nie mniej niż osiemset, gdyż co najmniej dwieście lat trzeba było aby obok jednej wsi powstała
druga.
Nawet teraz, przy o wiele szybszym wzroście liczby ludności sto lat to za mało aby obok istniejącej wsi powstała nowa.
Rok temu znalazłem informacje, że Rębków jako Rembkowo istniał już w XI wieku czyli wychodzi jak nic 1000 lat a nie 800. Należał wtedy do Osieczka czyli dzisiejszego Osiecka przez około 400 lat.

SJS 10.2004

Wialnie
Mam to co chciałem. Mam swój własny kawałek miejsca na tej ziemi na którym sam decyduję co ma być a co lub kto nie. Od ponad dwudziestu pięciu lat, odkąd kupiłem te kilka hektarów ziemi nie muszę z wywieszonym językiem biec na godzinę 8.00 podpisać listę obecności bo o 8.01 lista była zabierana i jeszcze wpisywali spóźnienia!
Żeby było śmieszniej to można było później pół dnia nic w tamtej pracy nie robić i nikt się tym nie interesował.
Nie muszę dziś znosić kierowników ani dyrektorów których jak nic wybierano według kryterium potwierdzalnej głupoty i bezwzględnego posłuszeństwa dla jedynie słusznych a tragicznych w skutkach idei. Tu, na mojej ziemi jestem sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem i co ciekawe by było dla tych co tak pilnowali z dokładnością jednej minuty przychodzenia pracowników do Instytutu na Ratuszowej – tu nie pilnowany pracuję jeśli trzeba nie siedem i pół godziny ale dużo więcej. Jeśli trzeba także w nocy, czasami do białego rana.
To na wsi, na roli pracuje się także w nocy?
Tak, nawet jeśli nie prowadzi się hodowli zwierząt zdarza się, że zebrane kombajnem ziarno aby się nie zagrzało i nie zaparzyło trzeba było przepuszczać przez wialnię lub tryjer dla oddzielenia nasion chwastów lub kawałków strąków czy nawet słomy.
A to kombajnu nie można tak ustawić aby już podczas zbioru oddzielał to co potrzebne od tego co nieprzydatne?
W dobrych kombajnach tak, w rozklekotanych, porozbijanych trzeba było się cieszyć jeśli udało się ustawić tak aby dobrych ziaren nie wyrzucał na pole.
To nie było suszarni czy innych takich miejsc gdzie na maszynach z prawdziwego zdarzenia można by było zlecić oczyszczenie ziarna?
Były, ale nie opłacało się im od indywidualnego rolnika nasion czyścić. Pozostawała wialnia, taka co czasami miała i pięćdziesiąt lat, szufla i do roboty. Jeśli trzeba było szybko przeczyścić dziesięć ton ziarna to czasami Słońce wstające dopiero oznaczało koniec całonocnej roboty! Dobrze jeśli wialnia miała domontowany silniczek bo wtedy sam mogłem narzucać ziarno i odbierać czyste. Gorzej jeśli nie udało się pożyczyć takiej wialni i trzeba było samemu kręcić korbą i sypać i odsypywać ziarno!
Takie wialnie, młynki, tryjery jakie ja i inni rolnicy w Polsce używali w latach osiemdziesiątych to widziałem w Belgradzie w tamtym czasie w muzeum a u nas były jeszcze przez wiele lat w użyciu. Nowoczesne to to nasze rolnictwo było, tylko w porównaniu do jakiego?
W mojej okolicy, to znaczy tu gdzie kupiłem dziesięć hektarów ziemi były dwie sprawne z kompletem sit wialnie. Jedna z wialni, bez silnika była na Wilkowyi. Jeździłem tam po nią takim małym traktorkiem z przyczepką. Chętnie ją nawet Szarkowie pożyczali. Chciałem odkupić ale nie chcieli sprzedać, pewnie dlatego, że kiedyś kupiło ją do spółki kilku rolników więc nie mogli sami podjąć decyzji. Nie mniej wialnia stała u nich pewnie ze 30-40 lat i wydawało się że jest to dla niej całkiem dobre miejsce.
Kolejnego lata, podjeżdżam tym swoim jednoosiowym traktorkiem po wialnię a tu pełne zaskoczenie. Nie ma stodoły! To ja już o wialnię nie pytam bo jak nie ma stodoły to o wialnię nie ma co pytać.
Pytam więc o stodołę. „A burza była – mówi gospodyni – stałam w oknie jak piorun objął całą stodołę. Wiedziałam, że trzeba natychmiast biec i ratować ale jak dobiegłam to już żar był taki, że zbliżyć się nie było można. Zapaliła się od razu cała! Spaliło się wszystko – wialnia też.”
Nie mogli mi tej wialni sprzedać? Była by a tak tyko żelazne okucia po niej zostały. To jak ja nasiona oczyszczę?
Znalazłem drugą, sprawną wialnię. O dziwo lepszą, większą i z silniczkiem elektrycznym.
Można pożyczyć?
Oczywiście.
A może Pan ją sprzedać chce? - pytam bo wiem, że Lodowskiemu to ziemi nie zostało już dużo.
„Nie, nie sprzedam – ale kiedy tylko potrzebna to bierz”.
Dobre i to ale szkoda, że nie chce sprzedać.
Oj, dobra ta wialnia. Pełen komplet sit. Można dobrać odpowiedni ich zestaw do każdego rodzaju ziarna i zanieczyszczenia.
Przez kilka lat wialnię pożyczałem i za każdym razem pytałem czy by nie sprzedał tej wialni. Za każdym razem odpowiedź była taka sama „Nie sprzedam ale jak potrzeba bierz”.
Któregoś roku, któregoś lata tak w porze żniw, nocą jechałem z działki – to taka umowna nazwa tej mojej siedziby na tych hektarach – do znajomych. Przejechałem most na Wildze i już blisko Starego Rębkowa jak widzę w lusterku wstecznym słup ognia tam za rzeką gdzie dopiero co przejeżdżałem. Pali się!
Szybko do straży ale coś z moim samochodem nie tak. Zatrzymuję się - opona strzeliła. Też nie miała kiedy. Błyskawicznie bo w niecałe trzy minuty zmieniłem koło a tam za rzeką już dobrze się pali. Straż jeszcze nie wie – jadę uruchamiam syrenę i z powrotem do pożaru.
Stodoła, zabudowania gospodarcze już nie do uratowania. Słup ognia na kilka pięter. Dom i zboże na pniu za stodołą trzeba ratować bo jak nic ogień po zbożu pójdzie do lasu. Skierowałem straż która tuż za mną przyjechała tak aby odciąć drogę dla ognia. To co się paliło już uratować nie można było. Uratowano dom i to zboże co jeszcze nie było skoszone za stodołą. Tyle straty, pożar wybuchł w czasie młocki tak gwałtownie, że nawet jednej maszyny nie zdołali uratować.
Przyszedł czas koszenia u mnie na polu. Jadę więc pożyczyć wialnię „Nie ma wialni, spłonęła w tym pożarze u sąsiadów”.
Dwie wialnie, dwie dobre wialnie, jedyne w okolicy dwie dobre wialnie i obie spłonęły! Czary czy co? To ja już nie będę nic pożyczać i nikomu nie będę proponować, że kupię od niego to pożyczone. Tamte wydarzenia z wialniami to na pewno tylko przypadki ale lepiej złego nie kusić. Dziwne te przypadki – dobrze, że nie było wątpliwości co było przyczyną obu pożarów. Oj, dobrze.
SJS
Wróć do spisu treści