Motocykle - Stefan Jerzy Siudalski

 Statystyki
Przejdź do treści

Motocykle

Hobby
To nie jest mój motocykl - to jest motocykl mojego ojca - zdjęcie około 1936 roku.
Podobnej klasy motocykl to mógł ojciec kupić po wojnie dopiero około 1964 roku czyli w 20 lat po wojnie. Wojna, okupacje i ustrój dla idiotów przywleczony ze wschodu wszystko to cofnęło nasz kraj na poziom małpy.
Dużo nietypowych rozwiązań w tym motocyklu - tłumik miedzy kołem a silnikiem, brak oświetlenia, numer rejestracyjny jak grzebień,
Trąbka to nic innego jak po prostu gumowa gruszka i piszczałka - bak lutowany nie tłoczony, gaznik bez filtru powietrza, tablica rejestracyjna która w razie wypadku cieła jak kosa, bęben hamulca raczej nie budzi zaufania ale... to przecież ponad 80 lat temu.
"Moim" pierwszym motocyklem była WFM-ka. Bez rejestracji, bez kasku, z pełną swobodą jeżdżenia po ścieżkach, dróżkach, styczkach, miedzach, polnych drogach i czasami po drogach po prostu.
Na zdjęciu zbiory Tadka Barankiewicza.

A później ojciec kupił Jawę 250 - o to już były luksusy. Kopniak co był jednocześnie dźwignią zmiany biegów, ładne przyspieszenia i dość duża trwałość.
Za własne to kupiłem dopiero Lambretkę. Chyba o pojemności 125 lub 175 ale chyba 125 cm3. Dojechałem nią nawet do Morskiego Oka w Tatrach.
Przecież tam jest zakaz ruchu pojzdów!
Postawili zakaz ruchu samochodów ale nie postawili zakazu ruchu motocykli /jednośladów/ więc.. dojechałem tym skuterem do Morskiego Oka i już. Opony i detki do Lambretek to można było kupić jedynie za dolary. O ile dobrze pamiętam to pół mojej pensji na oponę z dętką poszło.
Lambretka miała zalety ale i wady - mały silnik, mała moc więc kupiłem MZ-tkę. 250 pojemność, zrywna, szybka i elegenacka.
Od 1976 roku czyli od chwili sprzedaży MZtki i zakupu samochodu Syrenka do 2014 roku miałem kilka motorynek. Ot dobre do jeżdżenia w okolicach działki chociaż zdarzało się, że jeździłem także do Warszawy.
W zeszłym roku /2014/ doszedłem do wniosku, że czas wrócić do przeszłości - kupiłem skuter. Jak jest ciepło to i do Warszawy nim jeżdżę - to tylko 20 min dłużej niż samochodem.
Wróć do spisu treści