Szmuel Nirenberg Ejlat
Spotkałem ciekawych ludzi
Szmuel Nirenberg Ejlat
Miałem rodzinę pod Żelechowem – powiedział Stary Żyd który po prawie sześćdziesięciu latach przyjechał z Izraela z synami do Warszawy, do miasta swojego dzieciństwa. Jerzy Marcinkowski który zaprosił Starego Żyda do Polski nie żył już od kilku lat. Stary Żyd mógł skorzystać z zaproszenia dopiero w sześć lat po tym jak poznał Jerzego.
Kto to był Jerzy?
Jerzy był z wykształcenia i zamiłowania pszczelarzem. Jerzy jeździł po całym Świecie. Jeździł na konferencje pszczelarskie. Był także na konferencji pszczelarskiej w Izraelu i zawieziono go do kibucu, do kibucu w którym pszczołami zajmował się Stary Żyd z Polski.
Jerzy umarł na hemofilię. Młody był, chciał żyć, chciał być przydatny, garnął się do ludzi i do wiedzy i do Świata. Jerzy od dzieciństwa był chory na hemofilię.
To na hemofilię się umiera?
Czasami tak. Są różne rodzaje hemofilii – Jerzy był chory na tę najgroźniejszą odmianę. Byle skaleczenie mogło się skończyć śmiercią. Te zewnętrzne krwotoki jeszcze można było łatwo opanować, gorzej jeśli wystąpił krwotok wewnętrzny. Bez szybkiej, fachowej pomocy Jerzemu groziła śmierć.
Jerzy mógł jeszcze żyć wiele lat lecz cały ciąg pojedynczych wydarzeń z których każde gdyby wystąpiło osobno nie byłoby groźne – doprowadził do śmierci Jerzego.
Jerzego już nie było na tym świecie gdy Stary Żyd wybrał się do Polski. Wypadło więc na mnie aby zająć się chociaż kilka dni gośćmi z Izraela. Dziwny ten Stary Żyd. Przyjechał do Polski z bagażem, jak się wydawało, samych złych wspomnień. Cała jego rodzina tu zginęła podczas wojny. Ojciec to już we wrześniu 1939 roku zginął podczas bombardowania Warszawy. Matka, dwie siostry nawet nie wiadomo gdzie i jak zginęły.
„Wiesz Stefan – miałem rodzinę pod Żelechowem", przypomniał sobie Stary Żyd. Przyjechał kiedyś do nas do Warszawy przed wojną mój kuzyn, w moim wieku. Chodził w okularach i nie rozstawał się z teczką.
Czy ty źle widzisz? - spytał kuzyna.
„Nie”
”To po co ci okulary które mają tylko zwykłe szkła?”
„A bo ja tak poważniej wyglądam.”
„A co masz w teczce?”
„A nic.”
„To po co z nią chodzisz?”
„A bo ja tak poważniej wyglądam”
Ja też do nich jeździłem do na wakacje – powiedział Stary Żyd. Młyn mieli w Zwoli pod Żelechowem. W balii jako dziecko pływałem przed zaporą - możesz nas tam zawieźć?
Czemu nie – to przecież prawie po drodze do Puław.
Jedziemy do Zwoli.
„Gdzie tu jest młyn” – pytam ludzi którzy na polu coś sprawdzają.
„Gdzie był młyn? A tam po drugiej stronie drogi do Żelechowa - fundamenty jeszcze widać.”
Rzeczywiści, ledwie ślady po zaporze, fundamenty po młynie i w wodzie leży koło młyńskie – ruina. Mały to był młyn bo i Wilga w tamtym miejscu bardziej strumień który można przeskoczyć przypomina niż rzekę.
Chodzimy, oglądamy - po drugiej stronie rzeczki, na łąkach chodzi starszy człowiek. Idę do niego.
„Czy wie Pań coś o losach Zajdenworenów i Nirenbergów którzy tu w tym młynie przed wojną mieszkali?”
„A tak, pamiętam Szyję i dziewczyny. Dziewczyny to tu na łąkach w stogach się ukrywały jak Getto zlikwidowano.”
„Przeżyły?”
„Tak, dwie dziewczyny przeżyły i chyba dwóch chłopaków”
„ Z Zajdenworenów czy Nirenbergów?”
„Z Nirenbergów. Więcej się Pan dowie u Eugeniusza Miki w Ryczyskach bo on odkupił ten młyn po wojnie od tych co przeżyli”
„To ten młyn przetrwał wojnę?”
„Tak, dopiero za komuny domiarami go zniszczono”
Czy to możliwe aby czworo przeżyło okupację i wojnę z rodziny Starego Żyda? Nie wiedział o tym, przez tyle lat sądził, że z licznej jego rodziny przeżył tylko on.
Jedziemy dwa kilometry dalej do Ryczysk. Wchodzimy na podwórko. Pytam o Eugeniusza M. Dziadek dziesięć minut temu pojechał do lekarza do Garwolina. Prosimy do mieszkania. W czym możemy pomóc?”
„Szukamy informacji o dzieciach Nirenbergów które ponoć przeżyły wojnę”
„A tak, dziadek po wojnie do spółki z kilkoma tu ze wsi złożyli się i odkupili od nich młyn ale więcej na ten temat to powie dziadek. Wiadomo, że po sprzedaniu młyna Nirenbergowie zamieszkali w Żelechowie. Chyba jedna dziewczyna to nawet brała ślub w kościele ale prawdopodobnie część z nich wyjechała do Francji”
„ Nie do Izraela?”
„Nie wiemy – dziadek może więcej będzie wiedział”
Jedziemy do Żelechowa. Może jeszcze tam mieszka ta która brała ślub w kościele?
U organisty zamknięte i nie wiadomo kiedy będzie. Pytamy ludzi, chętnie odpowiadają, starają się być pomocni i kierują do kolejnych osób które mogą coś wiedzieć. Powoli wchodzimy w koszmar okupacji i wojny, w czas likwidacji Getta ale i w czas gdy weszli Sowieci – złe czasy.
Okazuje się, że w Żelechowie działa kółko historyczne. Sympatyczne Panie starają się pomóc. Od nich dowiaduję się, że w okolicy Żelechowa ocalało wielu Żydów. Kierują nas do nauczycielki która wie z nich najwięcej na temat wydarzeń związanych z Żydami. Pytam jeszcze na odchodne gdzie się Żydzi ukrywali, u kogo?
„A tego nie powiemy”
„Dlaczego?”
Pytam o losy tej Żydówki co po wojnie brała ślub w kościele. Ktoś kieruje do starszej Pani – może to ona. Nazwisko inne ale to przecież po mężu. Wiek by się zgadzał ale przecież nie pójdę i nie zapytam: „Czy Pani jest Żydówką?” Jak sprawdzić i nie urazić ludzi poruszając przeszłość?
W końcu przyszedł mi pomysł - przecież wystarczy zapytać czy pochodzi z tych okolic czy nie?
„Z pod Stanisławowa” - a więc to nie jest stryjeczna siostra Starego Żyda.
Po kilku dniach dzwonię do Ryczysk do Pana Eugeniusza czyli tego który odkupił młyn. Notuję imiona Żydów wpisanych do aktu sprzedaży młyna. Dzwonię do Starego Żyda który właśnie po zwiedzeniu Puław, Kazimierza, Lublina i Krakowa pakuje się do drogi powrotnej – do Izraela. Stary Żyd zapisuje te dane ale raczej proforma bo nie wierzy, że doprowadzą one do odnalezienia kogokolwiek z jego rodziny.
Po tygodniu od ich wyjazdu otrzymuję przez internet list z Izraela od syna Starego Żyda:
„U nas wielki dzień. Myśleliśmy, że jesteśmy sami na Świecie a my mamy liczną rodzinę...”
Po prawie sześćdziesięciu latach odnaleźli troje z czwórki która przeżyła dzieci Nirenbergów. Dzieci?
Starsi ludzie którzy doczekali się nie tylko dzieci ale i wnuków.
Po prawie roku jedenaścioro z tej rodziny spotkało się w Izraelu.
„U nas wielki dzień. Myśleliśmy, że jesteśmy sami na Świecie a my mamy liczną rodzinę...”
---
Miesiąc temu do Żelechowa przyjechała w odwiedziny córka Szyj.. Szmuel ma dziś około 100 lat ale już nie całkiem kontaktuje.
---
Wiesz Stefan - mówił Szmuel - ja tak bardzo bym chciał wejść do tego domu na Grzybowskiej 35. Jak by było możliwe to ja tylko przez okno chciałbym popatrzeć - jak by pozwolili.
Pojechaliśmy na Grzybowską. Numer 35 to szklany gmach i nawet nie wiadomo czy stoi na miejscu tamtego domu. Nie wejdziemy bo nie ma tamtego okna. Niema tamtego podwórka i pewnie już bardzo niewielu pamięta dom na Grzybowskiej 35. Stary Żyd pamiętał - przez sześćdziesiąt trzy lata pamiętał.
A w jakim języku mówiono u was w domu? - zapytałem.
Rodzice to jak nie chcieli byśmy wiedzieli o czym mówią to mówili w jidisz ale siostry to one nawet nie chciały uczyć się jidisz, one były Polkami!
Zginęły jednak jako żydówki. Nawet nie wiadomo gdzie i kiedy i okna też nie ma